Data: 2008-04-30 23:02:09
Temat: Re: Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego...
Od: "michal" <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Ikselka wrote:
>>> Wydaje mi się, że nieco spłycacie znaczenie miłości własnej.
>>> Miłość własna, ta dobrze pojmowana, to zespół nastawień
>>> konstruktywnych (nie bierne podziwianie i pozwalanie sobie na
>>> wszystko) względem własnej osoby (nie tylko ciała). Czyli
>>> oczywiście, jak pisał Michał, szacunek dla samego siebie też, ale i
>>> pozytywny emocjonalny i fizyczny (tak tak!) stosunek do siebie,
>>> który wynika z uznawania właściwych zasad i wzorców, które
>>> uznajemy, że spełniliśmy, lub przynajmniej są one naszym celem i
>>> chcemy w tym kierunku siebie zmieniać.
>> Stosując niewłaciwe wzorce i zasady wcale nie musimy zmieniać
>> pozytywnego stosunku do siebie. Projekcja i racjonalizacja nam w tym
>> skutecznie pomogą.
> Pewnie tak. Dlatego ważne jest, aby mieć właściwy, stały punkt
> odniesienia - może nim być wiara, albo po prostu umiejętność
> identyfikacji dobra.
Problem w tej umiejętnośći. Jeśli za wzór przyjmiemy przykładowo miłość do
miłości samego siebie, to przy tak fałszywym założeniu cała nasza praca
będzie zmierzać w niewłaściwym kierunku. Egoizm przede wszystkim! Kochajmy
siebie! Patrzmy, jacy jesteśmy piękni, powabni i cudowni! Czego się
dotkniemy, wszystko nam wychodzi! Bierzcie z nas przykład! To demagogia.
Farsa. :D
> Ale i to zbyt wiele, bo do zachowania minimum wystarczą prymitywne
> zdolności: odczuwanie bólu i umiejętność porównywania...
Co proszę? Odczuwanie bólu ma uczyć relacji z innymi? Wolne żarty? :)
>>> Wydaje mi się, że clue pojęcia MIŁOŚĆ WŁASNA jest AKCEPTACJA
>>> AKCEPTACJI SIEBIE :-)
>> Akceptacja akceptacji siebie, jest podobna do miłości do miłości
>> własnej. :)
> A co mi tam, może i tak, o ile skutkuje pozytywnie dla otoczenia ;-P
Mógłbym się teraz zabić, ale się śmieję... Śmiechotki jakiejś dostałem. ;D
Bo przecież staram się wykazać, że nie może to skutkować pozytywnie dla
otoczenia.
>>> Powszechnym nastawieniem do ludzi akceptujących akceptację siebie
>>> jest NIEAKCEPTACJA otoczenia.
>>> Wręcz odnosze wrażenie, że ludzie generalnie SIEBIE SAMYCH nie
>>> akceptują, więc spotkanie z takim indywiduum jak ja powoduje złe
>>> nastawienie, w najlepszym razie reakcje typu "podnoszę lupę i
>>> podziwiam" :-)
>>> Nie dam się zmienić nikomu. Ja ciężko pracuję na swoją akceptację.
>>> Czyjaś niemożność nie jest w stanie mnie zniechęcić, przeciwnie - to
>>> ja będę takiemu człowiekowi tym mocniej pokazywać wzorzec, dla jego
>>> własnego dobra: może wreszcie zrozumie, że można, po prostu i
>>> zwyczajnie można i TRZEBA siebie zakceptować, podziwiać, kochać.
>>> Kiedy się to osiągnie (a łatwo nie jest), wtedy "okaz" taki jak ja
>>> przestanie dziwić :-)
>> A do czego taka postawa może doprowadzić? Bo jeśli to prawda, że
>> Twoje samouwielbienie (miłość do miłości własnej - to dobre
>> określenie, podoba mi się)
> Nie, to nie to samo.
>> powoduje brak akceptacji otoczenia
> ...powiedzmy fragmentów otoczenia, az tak źle nie jest.
>> - to wygląda na to, że jak już
>> wszyscy znajomi Ciebie poznają od tej strony, będziesz w końcu
>> osamotniona.
> Znajomi mnie znają, jak sama nazwa wskazuje :-)
Może jeszcze tak być, że Ty ich nie znasz, wiesz... choć sądzisz że tak. :)
>> Ale jeżeli dalej będziesz się zastanawiać nad tym, dlaczego tak jest
>> i dojdziesz kiedyś do wniosku, że może to wcale nie dlatego, że
>> otoczenie jest zawistne i nie akceptujące siebie - to jakieś
>> światełko w tunelu być może zaświeci... :)
> Fragment, fragment otoczenia, bardzo szczególny fragment.
>>> Co mi daje moja postawa?
>>> Nie przyjemność z patrzenia w lustro - tak mogą pomyśleć zawistnie
>>> tylko osoby nie akceptujące siebie ;-P
>>> Dzięki patrzeniu w lustro widzę, jak się zmieniam - mam świadomość
>>> ulotności.
>> Rzetelną kontrolę zmian zwykło się nazywać weryfikacją.
>> Konfrontowaniem podejmowanych decyzji z przyjętymi zasadami. Przy
>> weryfikacji swoich poczynań zalecałbym ostrą krytykę zamiast
>> zachwytu za wszelką cenę..
> Dlaczego za wszelką cenę? Skoro tę weryfikację przeprowadzić można
> znacznie wcześniej, a decyzje/poczynania wprowadzać w życie już po
> niej, tak jak jest w badaniach naukowych: najpierw następuje
> opracowanie teoretyczne, potem symulacja procesu, a potem dopiero
> właściwe działanie. Po tym już tylko można być zadowolonym. Żyję już
> na tyle długo, że mam bogaty bagaż doświadczeń, służących mi jako
> odpowiedniki symulacji. Bazuję na nich, nie muszę już się weryfikować
> przy każdej nowej decyzji/poglądzie/geście.
No to nie masz już co robić w kwestii rozwoju własnego. Gratuluję. To już
jest koniec. Nie ma już nic. Jesteśmy wolni. Możemy iść. :)
>>> Poza lustrem widzę pięknych (jak ja ;-P) ludzi, którzy też się
>>> starzeją, zmieniają, brzydną - a mimo to ich kocham, jak siebie :-)
>> To są Ci sami, co Ciebie nie akceptują?
>>> Jak z tym jest u Was?
>> Raczej odwrotnie. U mnie.
> Czyli co, wokół Ciebie ludzie są okropni, wcale się nie starzeją, nie
> zmieniają i nie brzydną, a Ty ich nie akceptujesz? Eeeee, coś chyba
> nie tak.
Tak bym to na prędce określił:
W ludziach widzę siebie. Oni są moim lustrem i jako lustro wcale mnie
oszczędzają. Staram się wciąż, ale im ciągle za mało. I dziękuje im za to.
Bez tego zwierciadła nie byłoby dla kogo się starać, a wtedy to już byłby
koniec. Nie byłoby nic. Byłbym wolny, tylko nie miałbym dokąd iść.
--
pozdrawiam
michał
|