Data: 2015-09-15 19:10:08
Temat: Re: Sushi i ryby świeże
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Pani Basia napisała:
>> Spodobał mi się ten typ hotelu -- nieeuropejski całkiem.
>> I współmieszkańcy moi.
>
> Czytam Twoją opowieść z zaciekawieniem i potwierdza ona to,
> co wiem z książek, wielkomiejska Japonia jest przygodą dla
> środkowego Europejczyka.
Nie tylko dla środkowego. Raz mi się udało wypatrzeć gdzieś w tłumie
"bladą twarz". I też zostałem wypatrzonym. To był powód, by pchać się
na drugą stronę ulicy, żeby się przywitać. Coś jak przypadkowe
spotkanie dwóch podróżników gdzieś w amazońskich lasach. Ten drugi
był z Irlandii czy też ze Szkocji. W każdym razie daleki od środka.
> O ile nie jest się "z wycieczką", a z wycieczkami to i ja
> nie używam.
Japończycy używają. Tu znowu ciekawostka, może również opisana
w książkach. W samolotach lecących do Osaki, linii europejskich:
włoskich i austriackich, bo te znam, jest jak na ulicy miasta
docelowego. Praktycznie sami Japończycy. Do jedzenia podają więc
sushi, a robią to wynajęte przez linię japońskie stewardessy.
Gdyby ktoś miał ochotę na co innego, to też mu znajdą -- ale to
rzadkość. Gdy się leci "tam", to jest po prostu zaskoczenie, że do
Japonii trafiło się kilka godzin wcześniej, niż było to w planie.
Ale w drugą stronę dochodzi kolejna obserwacja. Te kilkaset osób,
z którymi spędziło się wiele godzin na jednym pokładzie, zaraz po
wyjściu z samolotu zaczyna się łączyć w grupy pod wodzą nie wiedzać
skąd pojawiejających się przewodników z transparentami. A potem
grzecznie, niemal jak przedszkolaki w parach, podążają w kierunku
samolotów lecących do Paryża, Londynu czy innego miasta Europy.
Pomyślałem sobie, że im jest znacznie trudniej niż nam. Wielkomiejska
Japonia jest wielką przygodą i wielką niewiadomą. Ale w dżungli
napisów poskładanych miejscowym pismem czasem uda się wyłowić coś,
co zapisane zostało naszym alfabetem. Niewiele tego, ale w tym, że
niewiele, jest ratunek. Bo są to rzeczy najważniejsze. Na dworcach
będą to kierunki jazdy pociągów, nazwa stacji, a w innych miejscach
może to być nazwa firmy. Japończyk w Europie jest przytłoczony
informacjami wizualnymi zanotowanymi dziwnym alfabetem. Tego alfabetu
nie sposób się nauczyć, nie ucząc się konkretnego języka -- bo tu każdy
literki czyta na swą własną modłę. W dodatku to samo może być zapisane
inaczej. Tu będzie napis "Roma", gdzie indziej "Rzym" -- i weź tu się
domyśl, że obie drogi prowadzą w to samo miejsce. Jeśli już dzielny
Japończyk przeliteruje sobie wyłowiony z gąszczu napis, ba, może nawet
przesylabizuje, to snadnie może się okazać, że to wcale nie jest nazwa
kierunku, w którym odjeżdża autobus. W inskrypcji może chodzić o to,
że dziś pierogi z grzybami.
>> http://allegro.pl/czajnik-elektryczny-z-funkcja-term
osu-termos-inox-i5183504063.html
>
> To chyba jest coś w podobie tych wielkich termosów z kranikiem
> w hotelowych śniadaniowniach?
Pojemność 1,7 litra, wielki nie jest. Coś jak typowy czajnik domowy.
Podobny do termosów "konferencyjnych", co się je na stołach stawia.
Tak też można korzystać z tego pokazanego w linku, co jest kolejną
jego cechą dodaną. Wcześniej wspomniany wyglądał w miarę normalnie,
był tylko bardziej przysadzisty niż zwykle się zdarza. I nie miał
podstawki z kablem zasilającym -- po prostu na stałe podłączony
przewodem do prądu.
>> Do bycia keiretsu mu daleko, więc nie tyle potentat, co ważny
>> dyrektor w ważnym wydawnictwie.
>
> Aaaa, czemuś myślałam, że "robienie w książkach" znaczy po prostu,
> że jest poczytnym pisarzem, a nie wydawniczą szychą.
Czemuś. W tym drugim przypadku bym napisał, że "robi w słowie". To
szeroka kategoria, obejmująca nie tylko pisarzy, nie tylko książek,
nie tylko poczytnych. Darzę wielką antencją jednych i drugich robiących.
Wśród pierwszych robiących są nie tylko ci, co wydawniczo. Bo przecież
w tym przypadku mieszczą się też "towarzysze sztuki drukarskiej", jak
ich kiedyś ładnie nazywano. Ale jedni drugim potrzebni. Tylko czasem
coś w trybikach zazgrzyta. Wtedy pierwsi wołają, że bezrobotni. Drudzy
zaś -- że sobie a muzom (a nie, tak to piszą -- bo woła się na puszczy).
> Co do Krakowa, ten pan ma rację, ale i jeszcze znalazłabym ze dwa,
> trzy inne miasta czarujące swoją magią.
Biorąc pod uwagę wielkość świata, te dwa lub trzy, to nie jest wiele.
Pan ten odnalazł swoje i postanowił być mu wiernym. Zamiast tracić
czas na poszukiwanie innych.
Jarek
--
Myśli kozioł: Coś dla ciebie
ta zabawa nie jest zdrowa.
Idź ty lepiej, koziołeczku
szukać swego Pacanowa.
|