Data: 2010-02-10 01:04:24
Temat: Re: Uczciwość małżeńska
Od: "Redart" <d...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Marchewka" <s...@g...pl> napisał w
wiadomości news:hkrh00$1cr$1@inews.gazeta.pl...
> Reda rt pisze:
>> Użytkownik "Marchewka" <s...@g...pl> napisał w
>> wiadomości news:hkrfu8$r63$1@inews.gazeta.pl...
>>> Reda rt pisze:
>>>> Nie wiem, czy to coś da:
>>>> Message-ID: <hk153f$tcc$1@news.onet.pl>
>>>
>>> Znalazlam wczesniej. Bardzo mnie zaskoczylo, ze tak otwarcie i szczerze
>>> tu o tym piszesz. Zwlaszcza w odpowiedzi do tak nieprzychylnego
>>> interlokutora...
Przychylny - nieprzychylny ... Może się to komuś na coś przyda.
>>> Znam podobna historie. Facet sie zakochal. Byl bliski skonsumowania
>>> romansu, powaznie rozwazal opuszczenie rodziny. Jednak malzenstwo sie
>>> nie rozpadlo. Podobno teraz jest tak dobrze, jak na pocz. zwiazku (20
>>> lat temu). Okazalo sie, ze zona b. go kocha, czego wczesniej mu nie
>>> komunikowala. Jednak teraz ma wobec niej dlug wdziecznosci i dosc
>>> wyraznie widac, ze takze moralniaka - ze nie kocha jej tak samo mocno,
>>> jak ona jego.
>>
>> No ja nie mam takiego 'moralniaka' ;))) Co najwyżej czujęzażenowanie
>> lekkie, jak sobie siebie przypominam z tamtego okresu,
>> jak 'mnie wzięło' i straciłem w ogóle poczucie rzeczywistości.
>
> Wiem, ze facetow (zwlaszcza w tzw. okresie drugiej mlodosci) dopadaja
> takie emocje. Zastanawiam sie, czy udane pozycie jest tu buforem. Czy moze
> jednak sprawa dotyczy w znacznie wiekszym stopniu osoby, ktorym sie w
> zwiazku nie wiedzie?
...
> To byl taki skrot myslowy. Uczucia sa przeciez niemierzalne.
> Chodzilo mi o to, ze on chyba chcialby ja tak bardzo kochac, zeby sie czuc
> komfortowo w tym malzenstwie. A tak nie jest.
...
> Piszesz o nim tak, jak bys go dosc dobrze znal... Facet ma dodatkowo
> problem kliniczny. Ktory, w moim odczuciu, moze wynikac wlasnie z tej
> sytuacji (prawie romans).
Nie znam sytuacji zupełnie, no ale mogę sobie trochę pogadać w stylu
'może'. A więc może jest tak:
Jak facet mówi o sobie, że 'nie kocha tak bardzo', to można to
z dużym prawdopodobieństwem czytać wprost jako 'nie pożądam jej',
'nie pociąga mnie fizycznie', 'kiedyś taka była z niej fajna babka,
ale teraz to zupełnie inna, obca mi fizycznie kobieta'.
Wyobrażam sobie, że wielu facetów może wyjątkowo silnie coś takiego
odczuwać ( choć akurat w moim przypadku to nie zachodzi
- na szczęście ;).
Wydaje mi się, że wyjatkowo łatwo robi się z tego cała piramida
wyparć/splątań i poczucia wstydu/winy, natręctw myślowych
na tym tle itp. I oczywiście kompletna 'blokada łóżkowa',
zaburzenia erekcji itp. Jest to samonapędzajaca się spirala
narastającego dyskomfortu, bo pod taką presją psychiczną
nawet zupełnie naturalne z wiekiem problemy z erekcją itp.
są automatycznie odczuwane jako 'dowody mojego braku miłości'.
Tu się zdziebko zgodzę z Enderem, że nasza kultura
jest mocno obarczona stereotypami czym jest a czym
nie jest miłość i jednocześnie jest blokada w mówieniu
o samej seksualności. 'Miłość jest przereklamowana'.
I tu moja zdziebko-zgoda z Enderem z powrotem milknie ;)
A trochę od strony emocjonalnej:
Nie wiem, jak było w tym przypadku, ale IMHO problemy typu
zdrada/romans zawsze trzeba próbować ugryźć 'rodzinnie', a nie
indywidualnie - to jest problem związku, a nie jednej osoby
- bo facet sam może takiej odpowiedzialności nie udźwignąć.
Tym bardziej - że jeśli się zakochał, a nie zdradził fizycznie,
to gdzieś wewnątrz niego silnie tkwi poczucie niesprawiedliwości
z takiego stanu rzeczy. Głęboki rozdźwięk między jego doświadczeniem
(doświadczenie zakochania ma w sobie zawsze silny aspekt 'czystości'
'niewinności', 'ogromnej pozytywnej mocy' - tak jest subiektywnie
odczuwane), a odbiorem żony (jako wyjątkowo bolesnej zdrady
emocjonalnej) i stereotypowym rozumieniem romansu, jako paskudnej
słabości, braku szacunku do żony, złej woli itp. Starcie tego
doświadczenia zakochania z zupełnie odwrotnym doświadczeniem
żony i stereotypową oceną idącą ze środowiska, a nierzadko i od
terapeutów skupionych na ratowaniu uczuć żony (to osobna bajka)
- jest bardzo silnie przeżywanym konfliktem - i tu widzę
ziarno ryzyka wpadnięcia w głębsze problemy natury psychicznej.
A terapeuci też IMHO powinni być tu ostrożni.
Wydaje mi się, że zakochanie się jest rodzajem eksplozji stłumionych
potrzeb, o podłożu erotyczno-emocjonalnym, których nie udaje się
w związku zrealizować, a czasem także objawem jakiegoś obszaru
niedojrzałości emocjonalnej, braku przejścia jakiegoś etapu,
braku 'osadzenia'.
I tu jest zadanie dla żony, by to dobrze zrozumiała - i wspólne
zastanowienie się, być może z seksuologiem - co żona może zmienić,
poprawić. Co być może blokuje i powinna odblokować. Blokada może
mieć postać np. taką kobieta może być nadmiernie kontrolująca,
'wbija męża w kapcie', ogranicza mu decyzje dot. domu rodzinnego,
dzieci, nawet kontaktów dzieci z jego rodzicami itp itd.
Przykładowo i bardziej osobiście.
U mnie akurat coś takiego wystąpiło - był totalny czop komunikacyjny
na linii moja żona - mój ojciec. Po prostu moja żona go nie znosiła.
Stanowił dla niej wzorzez moich wad. I mniej lub bardziej świadomie
wypierała go z rodziny, blokowała kontakty z wnuczką(córką).
Sytuacje były wręcz kuriozalne, nie można było doprowadzić nawet
do jednego spotkania rocznie, mojemu ojcu ręce opadały - a ona tego
nie widziała, nie przyjmowła do wiadomosci, że jest poważny problem.
Problemów było więcej, sumarycznie skłoniło mnie to do szukania
pomocy na zewnątrz, szukania terapii. Żona jednak 'uciekła' z niej.
Po pierwszym spotkaniu ( na które naprawdę ciężko było ją zaciągnąć
i na którym siedziała sztywna jak kołek ) powiedziała, że więcej
tam nie pójdzie. Wydaje mi się, że wtedy dopiero u mnie została
przekroczona 'masa krytyczna' i otworzyłem się psychicznie
na zdradę. Nie planowałem tego, nie nazywałem w taki sposób
- ale wystarczyły sprzyjające okoliczności i 'wpadłem jak śliwka
w kompot'. Dopiero po tym fakcie, kiedy do żony dotarło, co
się dzieje, że na jej oczach zaczynam być 'innym człowiekiem',
przeżyła szok i sama zaczęła szukać terapii. A na terapii
pracowała z tematami 'akceptacja' i 'puść sznurki'.
Za jakiś czas pewnie będę mógł z nią porozmawiać na temat oceny
całego tego procesu, ale na razie mamy cichą i niebolesną umowę,
że do przeszłości nie wracamy. Jeśli bym mógł, bardzo chciałbym
jej oszczędzić tego szoku, związanego z nim załamania, poczucia
'grunt wymknął się spod nóg', zrobiłem kilka ruchów, których
nie powinienem był zrobić. Ale z drugiej strony - jak na to patrzę,
to nie bardzo wyobrazam sobie, co jeszcze innego mogłoby mieć taką
moc, jak ten szok, by przepalić te wszystkie ciężkie zatory i czopy
w naszym małżeństwie (a było tego więcej). Po prostu
nie mam pomysłu, co innego można zrobić, jeśli małżonek
odmawia terapii.
Jak to się ma do sytuacji tego pacjenta, o którym mówisz, do
jego pozycji (zapewne dość słabej) w jego małżeństwie
- nie wiem - ale zapewne coś tam z tego koreluje.
|