Data: 2005-02-08 23:47:20
Temat: Re: Zdradziłem - długie
Od: "IWONA " <i...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
T.N. <x...@g...pl> napisał(a):
>
> Użytkownik "puchaty" <p...@b...pl> napisał w wiadomości
> news:1ap9avke0qw3f$.dlg@juzwolalbympolizacslonine.go
v...
> > Tue, 8 Feb 2005 21:30:42 +0100, na pl.soc.rodzina, T.N. napisał(a):
> >
> > > Ughhhh... No to widzę, że odwracamy wszystko do góry nogami. Na szali
> jest
> > > to czy kobieta ma się dowiedzieć czy nie.
> >
> > Odbieram to inaczej. Jeśli będzie umiał poradzić sobie ze swoją zdradą sam
> > (jak już pisałem wcześniej - wyciągnie wnioski, zrozumie jak mu zależy,
> etc
> > a w konsekwencji wybaczy sobie sam) to nie będzie musiał mówić,
>
> Dość dziwne rozumowanie. Kompletnie nie rozumiem jak można uzależniać to czy
> "musi mówić" od tego w jakim on będzie stanie. Główną pokrzywdzoną w tej
> sytuacji jest jego żona i to ją powinno się stawiać na pierwszym miejscu, a
> nie jego stan psychiczny. Moim zdaniem kwestia tego czy powiedzieć kobiecie
> czy nie powinna być rozważana w zupełnym oderwaniu od tego czy on wybaczy
> sobie sam. Stawianie siebie, czyli osoby zdradzającej jako kryterium
> decydujące o sposobie postępowania to byłby z jego strony jakiś skrajny
> egoizm. Rozważmy bardziej ogólny przykład: jeśli ktoś zrobił komuś świństwo
> i chciałby coś naprawić to pierwsze o czym powinien myśleć to jakieś
> zadośćuczynienie poszkodowanej osobie, a nie podbudowanie swojego stanu
> psychicznego. W tym przypadku jest to niezmiernie trudne, bo nie wchodzi w
> grę jakiś powszechny i jednoznaczny sposób "odszkodowania". Z drugiej strony
> trzeba zauważyć, że przecież są tacy, którzy ani zdradą, ani niczym innym
> nie wyłączając morderstw jakoś specjalnie się nie przejmą i jakichkolwiek
> wyrzutów sumienia robić sobie nie będą. Dlatego kwestia "samowybaczenia" to
> IMHO inny i dużo mniej ważny problem. Sprawa "wyciągnięcia wniosków" owszem
> jest ważna, ale raz, że niejednoznaczna (bo wnioski dla każdego mogą być
> różne), a dwa, że nie rozwiązuje problemu, bo są jednak ludzie, którzy nie
> lubią żyć w niedomówieniach.
>
> > jeśli zaś
> > uzależni to "wybaczenie sobie" od reakcji partnerki - to w końcu powie.
>
> Chyba się nie rozumiemy. Partnerce nie mówi się po to, aby "wybaczyć sobie",
> tylko po to, aby wspólny związek budować na szczerości i uczciwości i po to,
> aby nie okłamywać kogoś kogi się kocha. To "wybaczenie sobie" to naprawdę
> problem drugorzędny. Moim zdaniem można żyć przez długie lata w szczęśliwym
> związku nie wybaczając sobie pewnych spraw. Zresztą to wybaczenie może być
> pojmowane bardzo subiektywnie.
>
> > Ergo: to czy się partnerka dowie będzie skutkiem umiejętności poradzenia
> > sobie z tym problemem.
>
> No i to jest właśnie kompletna bzdura i egoizm. Uzależniać stan osoby
> pokrzywdzonej od swojego samopoczucia. Przykładowo: potrąciłem człowieka,
> który do końca życia będzie ciężko i tym samym będzie potrzebował pieniędzy
> na leczenie. Jak będę miał dobry humor i "sobie poradzę" to mam go w d...e,
> a jak nie to pomagam. Paranoja...
>
> > > Bo może być tak
> > > - powie i sobie poradzi
> > > - powie i sobie nie poradzi
> > > - nie powie i sobie poradzi
> > > - nie powie i sobie nie poradzi
> >
> > Jak rozumiesz, w kontekście, w którym piszesz, to: "poradzi sobie"?
>
> Tego się nie da sprecyzować, bo to zależy od danego człowieka. Ale na
> przykład coś takiego, że np. nie będzie się tym zadręczał, ciągle o tym
> myślał i co chyba najważniejsze uzna sprawę za zakończoną. Kwestia
> wyciągnięcia wniosków też istnieje, ale jak już pisałem owe wnioski mogą być
> względne.
>
> > Wcale nie uważam, że się musi rozpaść. Bardziej mam na uwadze, czy jemu
> > jest potrzebne (a jeśli tak to właściwie do czego) jej wiedza, cierpienie,
> > skoro on dzisiaj wie, że chce z nią być i że popełnił kardynalny błąd.
>
> Nie umiem tego dokładnie sprecyzować. Ale ta wiedza to nie jest tylko
> cierpienie. To jest konsekwencja pewnych wyznawanych w życiu zasad
> uczciwości i lojalności, które pozwalają zbudować silny i długotrwały
> związek. Zresztą ból może być krótkotrwały i oczyszczający, jak na przykład
> przemycie brudnej rany wodą utlenioną. Troche poszczypie, ale później się
> zagoi i komplikacji nie będzie. Być może jestem tak nastawiony, bo sam w
> takim wypadku chciałbym wiedzieć o wszystkim i trochę nie rozumiem ludzi,
> którzy chowają głowę w piasek. Ale podkreślam jeszcze raz to nie jemu jest
> potrzebna jakakolwiek wiedza, bo on już wie, co zrobił, tylko jej. Owszem
> może być tak, że ona wolałaby nie wiedzieć, jednak w tej sytuacji koniecznie
> jest przyjęcie jakiegoś domniemania. Uważam, że jedynym rozsądnym założeniem
> jest takie, że: lepiej się stanie jeśli osoba, która nie chce wiedzieć
> zostanie poinformowana o zdradzie niż kiedy osoba, która chciałaby wiedzieć
> nie dowie się tego do końca życia (co moim zdaniem jest najbardziej
> pesymistycznym wariantem zakończenia tej sprawy).
>
> T.N.
>
> Całe życie myślałam,że chciałabym wiedzieć.Dziś wiem.Od czterech miesięcy.I
od czterech miesięcy prawie nie żyję.I nic już nie wiem i już się nie mądrzę.
Bo dzisiaj mogę tylko powiedzieć, żałuję że wiem.Więc nie bądź pewny, że
chciałbyś wiedzieć
Iwona
--
Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/
|