Data: 2005-02-08 23:08:01
Temat: Re: Zdradziłem - długie
Od: "T.N." <x...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "puchaty" <p...@b...pl> napisał w wiadomości
news:1ap9avke0qw3f$.dlg@juzwolalbympolizacslonine.go
v...
> Tue, 8 Feb 2005 21:30:42 +0100, na pl.soc.rodzina, T.N. napisał(a):
>
> > Ughhhh... No to widzę, że odwracamy wszystko do góry nogami. Na szali
jest
> > to czy kobieta ma się dowiedzieć czy nie.
>
> Odbieram to inaczej. Jeśli będzie umiał poradzić sobie ze swoją zdradą sam
> (jak już pisałem wcześniej - wyciągnie wnioski, zrozumie jak mu zależy,
etc
> a w konsekwencji wybaczy sobie sam) to nie będzie musiał mówić,
Dość dziwne rozumowanie. Kompletnie nie rozumiem jak można uzależniać to czy
"musi mówić" od tego w jakim on będzie stanie. Główną pokrzywdzoną w tej
sytuacji jest jego żona i to ją powinno się stawiać na pierwszym miejscu, a
nie jego stan psychiczny. Moim zdaniem kwestia tego czy powiedzieć kobiecie
czy nie powinna być rozważana w zupełnym oderwaniu od tego czy on wybaczy
sobie sam. Stawianie siebie, czyli osoby zdradzającej jako kryterium
decydujące o sposobie postępowania to byłby z jego strony jakiś skrajny
egoizm. Rozważmy bardziej ogólny przykład: jeśli ktoś zrobił komuś świństwo
i chciałby coś naprawić to pierwsze o czym powinien myśleć to jakieś
zadośćuczynienie poszkodowanej osobie, a nie podbudowanie swojego stanu
psychicznego. W tym przypadku jest to niezmiernie trudne, bo nie wchodzi w
grę jakiś powszechny i jednoznaczny sposób "odszkodowania". Z drugiej strony
trzeba zauważyć, że przecież są tacy, którzy ani zdradą, ani niczym innym
nie wyłączając morderstw jakoś specjalnie się nie przejmą i jakichkolwiek
wyrzutów sumienia robić sobie nie będą. Dlatego kwestia "samowybaczenia" to
IMHO inny i dużo mniej ważny problem. Sprawa "wyciągnięcia wniosków" owszem
jest ważna, ale raz, że niejednoznaczna (bo wnioski dla każdego mogą być
różne), a dwa, że nie rozwiązuje problemu, bo są jednak ludzie, którzy nie
lubią żyć w niedomówieniach.
> jeśli zaś
> uzależni to "wybaczenie sobie" od reakcji partnerki - to w końcu powie.
Chyba się nie rozumiemy. Partnerce nie mówi się po to, aby "wybaczyć sobie",
tylko po to, aby wspólny związek budować na szczerości i uczciwości i po to,
aby nie okłamywać kogoś kogi się kocha. To "wybaczenie sobie" to naprawdę
problem drugorzędny. Moim zdaniem można żyć przez długie lata w szczęśliwym
związku nie wybaczając sobie pewnych spraw. Zresztą to wybaczenie może być
pojmowane bardzo subiektywnie.
> Ergo: to czy się partnerka dowie będzie skutkiem umiejętności poradzenia
> sobie z tym problemem.
No i to jest właśnie kompletna bzdura i egoizm. Uzależniać stan osoby
pokrzywdzonej od swojego samopoczucia. Przykładowo: potrąciłem człowieka,
który do końca życia będzie ciężko i tym samym będzie potrzebował pieniędzy
na leczenie. Jak będę miał dobry humor i "sobie poradzę" to mam go w d...e,
a jak nie to pomagam. Paranoja...
> > Bo może być tak
> > - powie i sobie poradzi
> > - powie i sobie nie poradzi
> > - nie powie i sobie poradzi
> > - nie powie i sobie nie poradzi
>
> Jak rozumiesz, w kontekście, w którym piszesz, to: "poradzi sobie"?
Tego się nie da sprecyzować, bo to zależy od danego człowieka. Ale na
przykład coś takiego, że np. nie będzie się tym zadręczał, ciągle o tym
myślał i co chyba najważniejsze uzna sprawę za zakończoną. Kwestia
wyciągnięcia wniosków też istnieje, ale jak już pisałem owe wnioski mogą być
względne.
> Wcale nie uważam, że się musi rozpaść. Bardziej mam na uwadze, czy jemu
> jest potrzebne (a jeśli tak to właściwie do czego) jej wiedza, cierpienie,
> skoro on dzisiaj wie, że chce z nią być i że popełnił kardynalny błąd.
Nie umiem tego dokładnie sprecyzować. Ale ta wiedza to nie jest tylko
cierpienie. To jest konsekwencja pewnych wyznawanych w życiu zasad
uczciwości i lojalności, które pozwalają zbudować silny i długotrwały
związek. Zresztą ból może być krótkotrwały i oczyszczający, jak na przykład
przemycie brudnej rany wodą utlenioną. Troche poszczypie, ale później się
zagoi i komplikacji nie będzie. Być może jestem tak nastawiony, bo sam w
takim wypadku chciałbym wiedzieć o wszystkim i trochę nie rozumiem ludzi,
którzy chowają głowę w piasek. Ale podkreślam jeszcze raz to nie jemu jest
potrzebna jakakolwiek wiedza, bo on już wie, co zrobił, tylko jej. Owszem
może być tak, że ona wolałaby nie wiedzieć, jednak w tej sytuacji koniecznie
jest przyjęcie jakiegoś domniemania. Uważam, że jedynym rozsądnym założeniem
jest takie, że: lepiej się stanie jeśli osoba, która nie chce wiedzieć
zostanie poinformowana o zdradzie niż kiedy osoba, która chciałaby wiedzieć
nie dowie się tego do końca życia (co moim zdaniem jest najbardziej
pesymistycznym wariantem zakończenia tej sprawy).
T.N.
|