Data: 2004-07-15 21:59:41
Temat: "S7" - na jawie
Od: "tycztom" <t...@i...pw.edu.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
->J.E. tycztom<- 2...@u...de naszkrobal/a:
Jedno i jedyne pytanie, które przychodzi mi do głowy (tym razem "na
jawie") brzmi: jak żyć? Zastanawialiście się kiedyś nad telewizyjnym
zjawiskiem 'box' coś tam, albo coś tam 'box' - nie pamiętam dokładnej
nazwy. Przestarzały już (chyba) wynalazek, który eliminował z kadru
określony kolor. Podobnie jak w fotografii. Być może wcale nie zwało się
toto coś tam 'box', ale to nie istotne. Chodzi o pewien sposób
rozumowania. Wyobraźmy sobie, że ludzki wzrok działa w dokładnie taki
sposób:
Cyt.
----
"Wróćmy raz jeszcze do Leonarda da Vinci. Nasz aparat - wszystko jedno
czy to tani "box", czy Praktica - to przecież tylko Leonardowska camera
obscura. (Często mówi się nawet zamiast aparat" - "kamera").
Camera obscura znaczy po prostu "ciemny pokój". Jeśli ktoś ma rolety
zaciemniające, może w ciągu minuty zamienić swój pokój w camerę obscurę.
Jeśli wybierzemy do tego słoneczne popołudnie, a za oknem będziemy mieli
krajobraz z drzewem, to po zapuszczeniu rolety i zrobieniu w niej
dziurki promienie wpadające przez dziurkę dotrą do przeciwległej ściany
i wyrysują na niej... odwrócone do góry nogami, wierne odbicie
krajobrazu z drzewem."
--- koniec cytatu (zachęcam do obejrzenia obrazków:
http://republika.pl/goforit/zdje-dv.htm - natknąłem się zupełnie
przypadkowo).
A więc..., jeżeli ludzki wzrok działa jak "camera obscura" i dodatkowo
zastosujemy "red-box" (człek, choćby nie wiem co, nie zobaczy
czerwonego) a jeszcze dodatkowo założymy, że człek porusza się w
czerwonej mgiełce... to już mamy 'ubaw' nie z tej Ziemii. Coś takiego po
prostu 'nie istnieje', bo ani to pomacał ani zobaczył. Właśnie tak.
Pomijając już płaszczki/płaszczaki, struny i inne teorie, aparat wzroku
sam z siebie sieje niezły zamęt, ograniczając się do "camery" - drobnej
dziurki, wpuszczającej światło. Dziurka ta, jak fotograficzna przysłona,
wykonuje pewne ruchy (zwiększając lub pomniejszając dziurko-otwór). Co
do czasu naświetlania i czułości błony, to na razie zostawiam. Zmierzam
w kierunku zbyt dużej wagi, przykładanej do uwidocznionych priorytetów.
Z mniejszą 'dozą nieśmiałości' podchodzimy do żółtego tulipana, niż do
prądu - wszak to pierwsze widać (ale tylko pod warunkiem, że 'red-boxa'
nie zamienimy na 'yellow-boxa'). Cóż, gdyby nie zawężony balon - zwany
wszechświatem... mogło by być inaczej.
Każdy człowiek wydaje się być pewną 'trajektorią'. Mknie z wcześniej
wyznaczoną prędkością i masą - załóżmy, że średnio 300 000 ton. Czym
jest Tetmajerowa mrówka, próbująca zepchnąć bryłę z wyznaczonej
trajektorii? (np. rodzice). Zbyt często czułem się taką mrówą (mrówem).
Niby nic. Problem w tym, że to nie ma najmniejszego sensu. Otóż
zepchnięta bryła wraca do położenia początkowego i zaczyna swoją podróż
od nowa. W gruncie rzeczy marność i strata czasu (chociażby z 'głupiego'
powodu czasu - czas jest tylko wymiarem, po którym można się poruszać
niczym płaszczak z punktu A do punktu B i z powrotem).
To zupełnie tak, jakby grupa specjalistów opracowywała przez 50 lat
super_lek. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie przypadkowe
zinteligentnienie organizmu. Organizm widząc ślady leku, zacząłby (żyjąc
własną świadomością) produkować przeciwciała, 'wygodne' dla niego
samego - nie dla lekarskich założeń. Efekt byłby taki, że partykularna
świadomość nerek (załóżmy, że tu osiadłaby się cała 'polityczna
lukrecja - a każdy organ, to jak kolejna galaktyka) doprowadziłaby do
rozkładu płuc i jelit. Organizm runąłby a naukowcy ... niestety od nowa.
W takim układzie należałoby zadać sobie pytanie: po co komu ta
"świadomość"? Być może podobnie jest z człowiekiem, który zesłany na
konkretną trajektorię prawie nigdy nie może dotrzeć wy_tyczoną mu trasą
do wy_tyczonego celu. 'Darwin' chciał ewolucji...
...ale znalazłem rozwiązanie. Okazało się, że lekarstwem na wszystko są
liście. Jesienne liście spadające z drzew. Cały park usłany tym
czerwonawym cudeńkiem. A potem farby i karton. A potem nic już nie
przypomina pejzażu sprzed minuty. Wewnętrzny świat żyje. Tętno
wyczuwalne. Bije własnym rytmem. Jedno co ma sens, to podnieść taki
liść. Wpatrzyć się. Musnąć kciukiem. Położyć na ławce. Zamyślić się.
Wyczekać latarnię. Podnieśc kolejny... i kolejny. Ułożyć na ławce.
Gęsiego - jeden przy drugim. Później kosmyk włosów i muszelki z
wewnętrznej kieszeni. I kamyk błękitny jak niezapominajki. Tkwi ciągle w
plecaku. I miłość podgrzewana błyskiem oczu. Wszystko to ułożyć na
ławce. I czekać z policzkiem wciśniętym w oparcie. Czekać na tę ostatnią
godzinę.
tt
|