Data: 2004-02-06 00:17:03
Temat: Uzupełnienie (2) i podsumowanie - kryzys z 17 latkiem
Od: "jerzyg" <j...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Ponieważ zaczeliście zadawać pytania, więc chciałbym wyjaśnić pare kwestii.
W dalszym ciągu czuję bowiem, że Wasze rady były na miejscu mniej wiecej dwa
lata temu, kiedy to wszystko się zaczęło. Co prawda bardziej interesuje mnie
w tej chwili odpowiedź na pytanie "co robić", niż "jak to się stało". Ale
chciałbym wam podziękować przynajmniej za to, że dzięki Wam mogłem zadać
sobie pytanie, czy zrobiłem wszsytko, co było możliwe i czy teraz
postąpiłbym tak samo. Taki podejscie uważam za twórcze i dające pewne
wskazówki na przyszłość.
Rzeczywiście, z perspektywy czasu widzę, że kiedyś byłoby mi łatwiej
powiedzieć mu : "Fakt, że zawaliłeś tyle spraw, ale mogło być gorzej. Cóż,
różne są losy pisane każdemu człowiekowi. Jeden profesorem, inny bankierem,
a inny zamiata podwórko w ich kamienicy. Ważne, żeby wszyscy robili swoje
uczciwie. Reszta ma dalsze znaczenie."
Może wtedy odmieniłbym jego losy, albo przynajmniej widziałbym więcej jego
starań i tych małych osiągnięć w tej drodze na równi pochyłej.
Nela napisała : "Właśnie te małe jego starania musisz nauczyć się
dostrzegać. Milcz, albo mów o nim dobrze."
Niestety, wbrew temu, co piszecie coraz cześciej musze milczeć. I to nie
dlatego, że nie chcę chwalić, ale po prostu trudno mi znaleźć te pozytywy.
Dzisiaj np. wszedł na balkon na pierwsze piętro, bo nie powiedział nikomu,
że wychodzi, a klucz zgubił. My wyszliśmy później z domu, myśląc, że jest w
środku, a on kiedy wrócił przy okazji pobrudził butami ścianę. Pozytyw na
dziś? Że wrócił przed 19? Naprawde trudno.
"A jeśli idzie o pomoc w nauce? Czy ktoś mu pomaga? Czy sam musi się przebić
przez potworne zaległości... "
Naprawdę, chcemy i w dużym stopniu możemy mu pomóc, a przynajmniej mogliśmy
kiedy to jeszcze miało sens (w szkole). Zresztą konflikt zaczął narastać
właśnie w czasie wspólnych przygotowań do testu końcowego w gimnazjum, kiedy
okazało się, jak duże ma braki. Może gdybym wtedy wiedział, jaki stan
osiągniemy po dwóch latach, dałbym sobie spokój z nauką szkolną, a zajął sie
jego psychiką?
"Ja wspólnie z nim opracowałabym plan. Pomogłabym uporządkować zadania do
zrealizowania od tych o najwyższym priorytecie to tych najbardziej
błachych." Już wyjaśniałem, że jego postawa uniemożliwia taką rozmowę.
Blokada przed jakimkowiek wkroczeniem w sfere osobistą powoduję, że na kazde
kluczowe pytanie lub propozycję pada odpowiedź "nie wiem" (czytaj: nie chcę)
albo "jutro". Obawiam się, że on rzeczywiście tak myśli, tj. myśli jak
Scarlett O'Hara. Taka odpowiedź pada zreszta na pytania "Jak byś chciał żeby
było", więc nie bardzo widzę droge do działań na tym polu.
Jeszcze dwa słowa wyjaśnienia o psychoterapii. Ja uważam, że dla niego
psychoterapia to sposób na zyskanie życzliwego słuchacza, powiernika.
Takiego, któremu można pożalić się, ale nie koniecznie pozwolić powiedziec
sobie prawdę. Dlatego nie chce dopuścić konfrontacji z naszymi opiniami i
realcji o rzeczywistych okolicznościach. Nam nie zależy absolutnie na
wyciąganiu czegokolwiek z terapeuty, choć jak pisałem uważam, że być może my
także powinniśmy być obiektem psychoterapii. Po prostu uważam, że nie ma
sensu prowadzenie psychoterapii na zasadzie oszukiwania psychoterapuety.
Zanim zorientuje się i znajdzie drogę do pacjenta, zapewne wcześniej machnie
ręką, bo przecież jest dosyć takich, którzy szukają opomocy i sa gotowi na
współpracę, więc po co wchodzić w takie piramidy psychologiczne i zagadki.
Wielokrotnie proponowaliśmy mu pomoc, prosiliśmy żeby sam byrał sobie
ośrodek i teraputę. Bez skutku, jesli nie liczyć wspomnianej przeze mnie
tajemniczej wizyty o 8 rano.
Mam pytanie do Was, którzy piszecie o konieczności miłosci i wsparcia. Czy
są rzeczy, na które nie dalibyście mimo wszytko zgody? Czy uwazacie, że "są
granice, których przekraczać nie można"? Dla mnie, to co było
nieprzekraczalne dwa lata temu stało się dzisiejsza rzeczywistością. Jak
każdy człowiek, potrzebuję poczucia jakiś zasad, jakim podlega nasze życie.
Czy rodzina jest dla Was pojęciem absolutnym wymagającym całkowitego
poświęcenia i ofiary, aż do zwycięstwa lub ostatecznego upadku...?
I jeszcze pytanie do tych, z drugiej strony : Czy uważacie, że oprócz
zamknięcia drzwi i wyprawienia w świat z przysłowiowym węzełkiem na kiju, są
jakieś pośrednie stopnie separacji, czy też wprowadzania w świat? Jak
pisałem dzisiaj on ponosi wszystkie konsekwencje materialne swojego braku
poszanowania swojej własności (zepsuł - nie ma nowego), a przyjemności typu
internet, kasety, płyty, imprezy, papierosy, McDonalds, piwo pokrywa z
kieszonkowego. Niestety, kiedy mu to nie wystarcza, w obliczu jak sam nazywa
"konieczności" po prostu bierze bez pytania pieniądze z naszych portfeli.
A na koniec pytanie o celowość budzenia ambicji i stawiania pozytywnych
wzorców: Co można zrobić z młodym człowiekiem, dla którego nie mają
znaczenia powszechnie akceptowane autoprytety i style życia, dla którego
pieniądze nie są ani celem ani środkiem, tak długo, jak długo ma zaspokojone
podstawowe potrzeby?
Otworzyłem ten wątek z myślą o usłyszeniu kilku rad, pomysłów, jeszcze nie
nie znanych lub nie wypróbowanych. Z Waszych wypowiedzi wynika, że mam do
wyboru odciąć go jednoznacznie od rodziny (a może raczej rodzinę od niego?)
albo życzliwie być obok, czekając, kiedy nadejdzie czas na naprawienie
błędów. Być może błędów tych nigdy nie da się naprawić, być może stało się i
dzieje każdego dnia coś nieodwracalnego. A może to moim zadaniem jest
nauczyć z tym żyć i życ razem z synem, właśnie takim jakim jest.
|