Data: 2003-03-30 23:38:08
Temat: ZDRADZONA PRZEZ MATKĘ...
Od: "Magda" <o...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Chciałabym Wam opisac moja historie, która napiętnowała moje zycie.....
...... byłam pierwszym dzieciaczkiem w mojej rodzinie ( teraz mam 2 siostry
18 i 19 lat ). Nie byłam rozpieszczana, ani też traktowana rygorystycznie
( tzw, wychowanie demokratyczne ). Chodziłam do przedszkola, później do
szkoły...wszystko toczyło sie niby normalnym trybem życia normalnej zwykłej
rodziny ( chodzenie na spacery, zinteresowanie moich rodziców mną i siotrami
sprawami szkolnymi, nie było wiekszych problemów finansowych, chociaz tez
sie nie przelewało). Jak ktos spogladał z zewnątrz mówił: wzorowa rodzina.
Byłam oczkiem w głowie taty, chociaż tata nie dawał poznać moim siostrom, ze
bardziej sie rozumie ze mna. Kochał nas wszystkie. Był w stanie nas, 4 baby
"nosić" na rękach. Był czlowiekiem-duszą, wspaniałym zyciowym pedagogiem i
psychologiem, chociaż wyedukował sie na inż. elektronika. Mama skończyła
zawodówkę. Z mamą miałam gorszy kontakt i do teraz sie z nia nie rozumiem...
opisze to poniżej....
Nie było tak do końca sielsko-anielsko. W szóstej klasie podst. dostałam
nagle bólów w prawym podrzebrzu ( pamiętam ten dzień jak dziś ). Ból był
okropny... płakałam. Ból powtarzał sie co raz czesciej, bo nawet kilka razy
w tygodniu, niezaleznie od pory dnia. Nie było dodatkowych objawów tylko ten
kłujący ból. Rodzice nie reagowali, rzadko kiedy, poprostu sprawa dla nich
spowszedniała ( "tak jest i tak bedzię"). Tata nie był w stanie ze mna
chodzic po lekarzach, a mamę to nie obchodziło. Często chodziłam z bólem do
szkoły. Musiałam uznać, że tak musi być, że to jest sprawa oczywista. Jednak
bóle były nie do wytrzymania....w szkole średniej na włąsną rękę zaczęłam
chodzic i szukac pomocy u lekarzy. Po zrobieniu badań ( wyniki tzw.
"ksiązkowe") postawiono z wielką obawą diagnozę, że to nerwica. Dostałam
Belergot i miałam sie za przeproszeniem "wypchać", bo na tym skończyły sie
poczynania lekarzy. A te zakichane bóle dalej trwały...czasem częsciej
trzymając kilka dni czasem rzadziej ( raz na 2 tygodnie ).
Byłam tym wszystkim przytłoczona. Byłam zgnieciona życiem... Pojawiły się
( wtedy nie wiedziłam co to jest ) stany depresyjne. Miałam wszystkiego
dosyć. Zresztą moje niskie poczucie wartości utrzymywało sie juz od
podstawówki. Czułam że jestem do niczego, nic nie potrafię, jestem
głupia......chociąż uczyłam sie grac na gitarze, wyszywałam serwetki,
robiłam na szydełku i byłam dobra z matmy-miałam swoje zainteresowania. W
szkole szło mi przecietnie ( raz miałam swiadectwo z spaskiem).
No cóż, co z tego ze ja to wszystko potrafiłam jak mama mnie dołowała na
każdym kroku, krytykowała, wszytsko co robiłam wg niej było złe.Za każdym
razem jak cos wymysliłam mówiła mi: jestes głupia, głupio myslisz, jestes
nienormalna. Czułam i miałam poczucie winy, ze nie moge miec własnych
pomysłów.... zaczełam sie czuć nierozumiana, nieakceptowana i niekochana.
Kłotnie były na każdym kroku. Tata juz tego nie mógł znosić ( wiedząc, ze w
wiekszosci przypadków miałam racje ). Ona ( mama ) krzyczała po mnie, po
moich siostrach, po tacie. Ona nic nie potrafiła wypowiedziec noramlnym
tonem, tylko krzykiem. Przyznaję sie, że nauczyłam sie od niej tego i także
to stosowałam, by pokazać, że nie ma racji w pewnych sprawach. Potrafiłam
przy niej klnąć. Wstępowała we mnie niecodzienna i niepochamowana złość.
Byłam okropnie zła na nia. Równocześnie w głebi serca miałam poczucie winy,
ze muszę w taki sposób sie do niej odnosić. Czasem dochodziło do rękoczynów.
Potrafiła mnie bic w tył głowy tak bez powodu. Cos jej niespasowało i
poitrafiła sie stawiac na mnie.
Rozpoczełam studia-kierunek: pedagogika. Tata bardzo mnie wspierał. Cieszył
się kazdym moim zdanym egzaminem ( a nie były wszytkie zdane na 5).
Widziałam, że jest ze mnie dumny, chociaz cięzko mu to było wypowiedzieć. Od
dziecinnych lat potrafił poswięcić mi uwagę i troskę, miał wiele zrozumienia
i akceptacji, zresztą nie tylko do mnie. Stał sie dla mnie nie tylko
kochanym tatą, ale i przyjacielem.Potrafiliśmy sobie powiedzieć KOCHAM CIĘ
( tak było prawie codziennie). Oczywiscie nie było idealnie, bo
nieporozumienia tez były, ale potrafilismy jeden drugiego przeprosic.
Wzajemnie moglismy liczyc na siebie.
......a bóle ciagnęły sie dalej. Bedąc na studiach zaczełam sie głebiej
interesowac co sie ze mną dzieje i nie tylko ze mną. Ciągle jednak trzymał
mnie obnizony nastrój, obnizone poczucie wartości i niechęć do zycia,
poczucie bezsensu. Zastanawiałm sie co ja robię tu na uczelni, przeciez
jestem głupia, ja sie nie nadaję do tego miejsca....Miałam przyjaciółke z
nią o wszytkim rozmawiałam.... Wyżalałam się tacie. Chodzilismy często na
piwko, posiedziec pogadac, powygłupiac sie jak cywilizowani ludzie, spotkac
sie ze znajomymi. Mama uważała, ze nie bedzie rozmawiac z pijakami i ludźmi
, którzy głupio myśla, więc z nami nie chodziła a nie raz była zapraszana.
Byłam na 3 roku kiedy tata zachorował. Miał raka. We wrzesniu, w jego
urodziny wywieźli go do szpitala. Od razu poprosiłam lekarke aby powiedziała
mi prawdę. Tak też zrobiła. Coś we mnie wstapiło, cos co zrobiło ze mnie
człowieka pozornie ze stali. Nawet nie myslałam, jakie moga byc konsekwencje
stanu taty, wiedziałam tylko, ze musze działac. Wiekszość wziełam na siebie.
Wiedziałam, ze mama nie da sobie rady. Dosyć, że czułam do niej nienawiść to
musiałam znia wspołracować. To w pewnych momentach mnie przerastało. Szkoda
tylko ze nie mogłam wtedy płakać. Czasem pocichu w kaciku pokoju, żeby nie
widziły siostry, a przede wszytkim tata. Rak postępował. trzaba było
załatwiać wiele lekarzy. Zresztą i tak tata sam musiał jeździć i szukac
pomocy. Juz pod koniec kiedy okazało sie, ze to jest rak z przerzutami (
zaatakował nerkę, żołądek, mózg i płuca....). W ostanim szpitalu na
chirurgi, był juz słaby, ale widac było jeszcze jak walczy. Swoją nadzieja
mogłby obdarowac cały oddział. Co raz czesciej sie dusił..... miał nózki
szczuplutkie, które masowałam, zeby dostały trochę krążenia. Chodzilismy do
taty na zmianę. Wigilie spedziłam z nim w szpitalu. Po wigili przyszedł do
mnie lekarz ( prosiłam go o to by mnie tylko informował o stanie zdrowia
taty, gdyż mama psychicznie nie wytrzymywała), wziął mnie do dyzurki i
powiedział: "pani Ojciec umiera....." Odpowiedziałam : ....wiem....
Tata zmarł 2 stycznia. 2 godziny przed śmiercia taty wyszłam ze szpitala
..... mama została z nim do końca.....
Juz w trakcie choroby taty pojawiły sie nowe bóle, tym razem zoładka. Nie
mogłam nic jesć, nic przełykac. Ból był okropny. Jedna z moich lekarek
twierdziła, ze udaję, a tylko dlatego, ze badania wyszły prawidłowo. Chcac
sie bronic i powołując sie na trudną sytuacje w rodzinie, poprostu mnie
wyrzuciła....Następny lekarz mi tez niedowierzał.... Zastanawiałam sie czy
moze cos ze mną jest nie tak ..... Mama czepiała sie głuich spraw... Ja nie
dawałam sobie z tym wszystkim juz rady. Potrafiła sie na mnie wsciekac,
uderzyć....Nakazywała mnie kochac i szanować. Miałam poczucie winy, ze nie
potrafiłam jej tego okazać.
Szukałam pomocy wszędzie, w końcu ją znalałam i postanowiłam wyjśc z tego
życiowego bałaganu. Chodziłam do
psychologa..... Juz wczesniej zrozumiałam wiele rzeczy które przyczyniły sie
do pogorszenia mojego stanu zdrowia. Pojawił sie równiez wstras
anafilaktyczny, ale nie skutkowało żadne odczulanie. Cokolwiek zjadłam z
tabletek zaczęłam puchnąc i sie dusić.
Ból załadka, przełyku, watroby, opuchlizna, dusznosci, po zrobieniu
specjalistycznych badań nie miały uzasadnienia medycznego. A dolegliwosci
SĄ. Po długotrwałej analizie mojego zycia wydaje mi się, ze jest to potrzeba
zwrócenia na siebie uwagi, złosć, która nie miała ujscia, a dusznosci to
płacz ( którego wcześniej było mało) za tatą. Cięzko mi jest przekonac o tym
lekarzy. Spotykam sie na pogotowiu ( kidy jstem na odczulaniu) z
niedowierzaniem i czesto z pogarda ( jeszcze jak mówię ze byłam u
psychologa).
Aktualnie problem z mamą nie jest rozwiazany. Próbowałam podać jej rękę i
jej pomóc ale ona nie chce. Nie bede jej zmuszac. Ja jednak w pewnych
momentach (a jest on teraz )mam poczucie bezsilności i osiagam stan
depresji. Nie moge juz słuchać jej pogardliwych słów, powtarzania, ze jestem
głupia, mówienia ze jestem debilem i rzadania żeby ją kochac.Nie czuję sie
wolna nawet we własnym pokoju, nie mówiąc juz o samym domu. Ciągle jestem
kontrolowana.Traktowana jak małe dziecko, jak śmieć....
Zbadałam sprawę głebiej..... babcia też jest taka jak ona - apodyktyczna.
Mama babci tez taka była. Jedna drugiej nie przekazały wiary w siebie,
poczucia wartości, akceptacji itd. I to się ciągnie. Jedna z sióstr jest
taka sama jak mama. Widze jak sama sobie przeczy zachowaniem swoim, bo
niezgadza sie czasem z mama, ale stoi po jej stronie murem. Druga siostra
"dołaczyła" ( wczesniej sie znią bardzo rozumiałam) do mamy i tamtej
siostry- było łatwiej. Zostałam sama. Nie chciałam ( i nie chce )z nimi
walczyć. Tłumaczyłam im tylko ze jestem juz dorosła i chce miec własne zycie
i ze nie potzrebuje ich kontroli. Tak nawet one przejęły zadania mamy,
traktując mnie jak smiecia ( np otwieranie mojej poczty ). Istnieje we mnie
także przekonanie, że mama i siostry mszczą sie ( nieswiadomie ) za miłość
taty do mnie....
Będąc dzieckiem zaufałam rodzicom. Cała moja ufnośc i wiara była połozona w
ich sercach. Jednak tylko jeden rodzic spełnił swoje rodzicielswto, a drugi
mimo starań zabłądził. Teraz czuję sie oszukana......ZDRADZONA przez matkę.
Ja dałam jej ufność, a ona tą ufnościa pogardziła. Czuję do niej
nienawiść........
Pragnę to przerwać, ale nie wiem czy bede mieć tyle sił. Zrozumiałam juz
wiele, wiele w zyciu podjełam decyzji, tylko boję sie że sie zagubię. Nikt u
mnie w rodzinie nie ma wyższego wykształcenia ( miał je tylko tata ), nawet
nie mają średniej szkoły. Nie chce tu urażać nikogo, ale moja rodzina nie
rozumie mnie i chyba nigdy nie zrozumie, nie moge liczyć do kónca na nich.
Spotykam sie takze z krytyka z ich strony, wysłuchując, że jestem
głupia.......chociaż moim zamiarem nie jest zmiana ich myslenia, ale
nauczenia sie zycia z ta ich krytyką i pokazania swojej i ich godnosci
zycia.....Naprawdę mam juz tego wszytkiego dosyć. Czasami nie wiem jak
reagować. Kończe studia, chciałabym rozpoczac normalne życie a tu mnie
rzeczywistosc dusi. Może jest jeszcze coś co mogłabym zrobić .......???
Jestem w depresji, brakuje mi sił........ Co mam zrobić.......???
..... Przede wszystkim bardzo serdzecznie dziekuję za przeczytanie
tego wcale niekrótkiego opisu. Dziękuję, ze dotrwałeś ( aś ) do końca.
Widocznie masz wiele cieprliwości. Jesli masz jakieś sugestie, prosze
napisz, bedzie to dla mnie bardzo ważne. Dziękuje za poświęcony mi czas i
gorąco POZDRAWIAM
Magda
|