Data: 2003-03-31 02:16:43
Temat: Re: ZDRADZONA PRZEZ MATKĘ...
Od: "mind_dancer" <t...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik Magda <o...@o...pl> w wiadomości do grup dyskusyjnych
napisał:b67v5a$mih$...@a...news.tpi.pl...
> Chciałabym Wam opisac moja historie, która napiętnowała moje zycie.....
> ...... byłam pierwszym dzieciaczkiem w mojej rodzinie ( teraz mam 2 siostry
> 18 i 19 lat ). Nie byłam rozpieszczana, ani też traktowana rygorystycznie
> ( tzw, wychowanie demokratyczne ). Chodziłam do przedszkola, później do
> szkoły...wszystko toczyło sie niby normalnym trybem życia normalnej zwykłej
> rodziny ( chodzenie na spacery, zinteresowanie moich rodziców mną i siotrami
> sprawami szkolnymi, nie było wiekszych problemów finansowych, chociaz tez
> sie nie przelewało). Jak ktos spogladał z zewnątrz mówił: wzorowa rodzina.
> Byłam oczkiem w głowie taty, chociaż tata nie dawał poznać moim siostrom, ze
> bardziej sie rozumie ze mna. Kochał nas wszystkie. Był w stanie nas, 4 baby
> "nosić" na rękach. Był czlowiekiem-duszą, wspaniałym zyciowym pedagogiem i
> psychologiem, chociaż wyedukował sie na inż. elektronika. Mama skończyła
> zawodówkę. Z mamą miałam gorszy kontakt i do teraz sie z nia nie rozumiem...
> opisze to poniżej....
> Nie było tak do końca sielsko-anielsko. W szóstej klasie podst. dostałam
> nagle bólów w prawym podrzebrzu ( pamiętam ten dzień jak dziś ). Ból był
> okropny... płakałam. Ból powtarzał sie co raz czesciej, bo nawet kilka razy
> w tygodniu, niezaleznie od pory dnia. Nie było dodatkowych objawów tylko ten
> kłujący ból. Rodzice nie reagowali, rzadko kiedy, poprostu sprawa dla nich
> spowszedniała ( "tak jest i tak bedzię"). Tata nie był w stanie ze mna
> chodzic po lekarzach, a mamę to nie obchodziło. Często chodziłam z bólem do
> szkoły. Musiałam uznać, że tak musi być, że to jest sprawa oczywista. Jednak
> bóle były nie do wytrzymania....w szkole średniej na włąsną rękę zaczęłam
> chodzic i szukac pomocy u lekarzy. Po zrobieniu badań ( wyniki tzw.
> "ksiązkowe") postawiono z wielką obawą diagnozę, że to nerwica. Dostałam
> Belergot i miałam sie za przeproszeniem "wypchać", bo na tym skończyły sie
> poczynania lekarzy. A te zakichane bóle dalej trwały...czasem częsciej
> trzymając kilka dni czasem rzadziej ( raz na 2 tygodnie ).
> Byłam tym wszystkim przytłoczona. Byłam zgnieciona życiem... Pojawiły się
> ( wtedy nie wiedziłam co to jest ) stany depresyjne. Miałam wszystkiego
> dosyć. Zresztą moje niskie poczucie wartości utrzymywało sie juz od
> podstawówki. Czułam że jestem do niczego, nic nie potrafię, jestem
> głupia......chociąż uczyłam sie grac na gitarze, wyszywałam serwetki,
> robiłam na szydełku i byłam dobra z matmy-miałam swoje zainteresowania. W
> szkole szło mi przecietnie ( raz miałam swiadectwo z spaskiem).
> No cóż, co z tego ze ja to wszystko potrafiłam jak mama mnie dołowała na
> każdym kroku, krytykowała, wszytsko co robiłam wg niej było złe.Za każdym
> razem jak cos wymysliłam mówiła mi: jestes głupia, głupio myslisz, jestes
> nienormalna. Czułam i miałam poczucie winy, ze nie moge miec własnych
> pomysłów.... zaczełam sie czuć nierozumiana, nieakceptowana i niekochana.
> Kłotnie były na każdym kroku. Tata juz tego nie mógł znosić ( wiedząc, ze w
> wiekszosci przypadków miałam racje ). Ona ( mama ) krzyczała po mnie, po
> moich siostrach, po tacie. Ona nic nie potrafiła wypowiedziec noramlnym
> tonem, tylko krzykiem. Przyznaję sie, że nauczyłam sie od niej tego i także
> to stosowałam, by pokazać, że nie ma racji w pewnych sprawach. Potrafiłam
> przy niej klnąć. Wstępowała we mnie niecodzienna i niepochamowana złość.
> Byłam okropnie zła na nia. Równocześnie w głebi serca miałam poczucie winy,
> ze muszę w taki sposób sie do niej odnosić. Czasem dochodziło do rękoczynów.
> Potrafiła mnie bic w tył głowy tak bez powodu. Cos jej niespasowało i
> poitrafiła sie stawiac na mnie.
> Rozpoczełam studia-kierunek: pedagogika. Tata bardzo mnie wspierał. Cieszył
> się kazdym moim zdanym egzaminem ( a nie były wszytkie zdane na 5).
> Widziałam, że jest ze mnie dumny, chociaz cięzko mu to było wypowiedzieć. Od
> dziecinnych lat potrafił poswięcić mi uwagę i troskę, miał wiele zrozumienia
> i akceptacji, zresztą nie tylko do mnie. Stał sie dla mnie nie tylko
> kochanym tatą, ale i przyjacielem.Potrafiliśmy sobie powiedzieć KOCHAM CIĘ
> ( tak było prawie codziennie). Oczywiscie nie było idealnie, bo
> nieporozumienia tez były, ale potrafilismy jeden drugiego przeprosic.
> Wzajemnie moglismy liczyc na siebie.
> ......a bóle ciagnęły sie dalej. Bedąc na studiach zaczełam sie głebiej
> interesowac co sie ze mną dzieje i nie tylko ze mną. Ciągle jednak trzymał
> mnie obnizony nastrój, obnizone poczucie wartości i niechęć do zycia,
> poczucie bezsensu. Zastanawiałm sie co ja robię tu na uczelni, przeciez
> jestem głupia, ja sie nie nadaję do tego miejsca....Miałam przyjaciółke z
> nią o wszytkim rozmawiałam.... Wyżalałam się tacie. Chodzilismy często na
> piwko, posiedziec pogadac, powygłupiac sie jak cywilizowani ludzie, spotkac
> sie ze znajomymi. Mama uważała, ze nie bedzie rozmawiac z pijakami i ludźmi
> , którzy głupio myśla, więc z nami nie chodziła a nie raz była zapraszana.
> Byłam na 3 roku kiedy tata zachorował. Miał raka. We wrzesniu, w jego
> urodziny wywieźli go do szpitala. Od razu poprosiłam lekarke aby powiedziała
> mi prawdę. Tak też zrobiła. Coś we mnie wstapiło, cos co zrobiło ze mnie
> człowieka pozornie ze stali. Nawet nie myslałam, jakie moga byc konsekwencje
> stanu taty, wiedziałam tylko, ze musze działac. Wiekszość wziełam na siebie.
> Wiedziałam, ze mama nie da sobie rady. Dosyć, że czułam do niej nienawiść to
> musiałam znia wspołracować. To w pewnych momentach mnie przerastało. Szkoda
> tylko ze nie mogłam wtedy płakać. Czasem pocichu w kaciku pokoju, żeby nie
> widziły siostry, a przede wszytkim tata. Rak postępował. trzaba było
> załatwiać wiele lekarzy. Zresztą i tak tata sam musiał jeździć i szukac
> pomocy. Juz pod koniec kiedy okazało sie, ze to jest rak z przerzutami (
> zaatakował nerkę, żołądek, mózg i płuca....). W ostanim szpitalu na
> chirurgi, był juz słaby, ale widac było jeszcze jak walczy. Swoją nadzieja
> mogłby obdarowac cały oddział. Co raz czesciej sie dusił..... miał nózki
> szczuplutkie, które masowałam, zeby dostały trochę krążenia. Chodzilismy do
> taty na zmianę. Wigilie spedziłam z nim w szpitalu. Po wigili przyszedł do
> mnie lekarz ( prosiłam go o to by mnie tylko informował o stanie zdrowia
> taty, gdyż mama psychicznie nie wytrzymywała), wziął mnie do dyzurki i
> powiedział: "pani Ojciec umiera....." Odpowiedziałam : ....wiem....
> Tata zmarł 2 stycznia. 2 godziny przed śmiercia taty wyszłam ze szpitala
> ..... mama została z nim do końca.....
> Juz w trakcie choroby taty pojawiły sie nowe bóle, tym razem zoładka. Nie
> mogłam nic jesć, nic przełykac. Ból był okropny. Jedna z moich lekarek
> twierdziła, ze udaję, a tylko dlatego, ze badania wyszły prawidłowo. Chcac
> sie bronic i powołując sie na trudną sytuacje w rodzinie, poprostu mnie
> wyrzuciła....Następny lekarz mi tez niedowierzał.... Zastanawiałam sie czy
> moze cos ze mną jest nie tak ..... Mama czepiała sie głuich spraw... Ja nie
> dawałam sobie z tym wszystkim juz rady. Potrafiła sie na mnie wsciekac,
> uderzyć....Nakazywała mnie kochac i szanować. Miałam poczucie winy, ze nie
> potrafiłam jej tego okazać.
> Szukałam pomocy wszędzie, w końcu ją znalałam i postanowiłam wyjśc z tego
> życiowego bałaganu. Chodziłam do
> psychologa..... Juz wczesniej zrozumiałam wiele rzeczy które przyczyniły sie
> do pogorszenia mojego stanu zdrowia. Pojawił sie równiez wstras
> anafilaktyczny, ale nie skutkowało żadne odczulanie. Cokolwiek zjadłam z
> tabletek zaczęłam puchnąc i sie dusić.
> Ból załadka, przełyku, watroby, opuchlizna, dusznosci, po zrobieniu
> specjalistycznych badań nie miały uzasadnienia medycznego. A dolegliwosci
> SĄ. Po długotrwałej analizie mojego zycia wydaje mi się, ze jest to potrzeba
> zwrócenia na siebie uwagi, złosć, która nie miała ujscia, a dusznosci to
> płacz ( którego wcześniej było mało) za tatą. Cięzko mi jest przekonac o tym
> lekarzy. Spotykam sie na pogotowiu ( kidy jstem na odczulaniu) z
> niedowierzaniem i czesto z pogarda ( jeszcze jak mówię ze byłam u
> psychologa).
> Aktualnie problem z mamą nie jest rozwiazany. Próbowałam podać jej rękę i
> jej pomóc ale ona nie chce. Nie bede jej zmuszac. Ja jednak w pewnych
> momentach (a jest on teraz )mam poczucie bezsilności i osiagam stan
> depresji. Nie moge juz słuchać jej pogardliwych słów, powtarzania, ze jestem
> głupia, mówienia ze jestem debilem i rzadania żeby ją kochac.Nie czuję sie
> wolna nawet we własnym pokoju, nie mówiąc juz o samym domu. Ciągle jestem
> kontrolowana.Traktowana jak małe dziecko, jak śmieć....
> Zbadałam sprawę głebiej..... babcia też jest taka jak ona - apodyktyczna.
> Mama babci tez taka była. Jedna drugiej nie przekazały wiary w siebie,
> poczucia wartości, akceptacji itd. I to się ciągnie. Jedna z sióstr jest
> taka sama jak mama. Widze jak sama sobie przeczy zachowaniem swoim, bo
> niezgadza sie czasem z mama, ale stoi po jej stronie murem. Druga siostra
> "dołaczyła" ( wczesniej sie znią bardzo rozumiałam) do mamy i tamtej
> siostry- było łatwiej. Zostałam sama. Nie chciałam ( i nie chce )z nimi
> walczyć. Tłumaczyłam im tylko ze jestem juz dorosła i chce miec własne zycie
> i ze nie potzrebuje ich kontroli. Tak nawet one przejęły zadania mamy,
> traktując mnie jak smiecia ( np otwieranie mojej poczty ). Istnieje we mnie
> także przekonanie, że mama i siostry mszczą sie ( nieswiadomie ) za miłość
> taty do mnie....
> Będąc dzieckiem zaufałam rodzicom. Cała moja ufnośc i wiara była połozona w
> ich sercach. Jednak tylko jeden rodzic spełnił swoje rodzicielswto, a drugi
> mimo starań zabłądził. Teraz czuję sie oszukana......ZDRADZONA przez matkę.
> Ja dałam jej ufność, a ona tą ufnościa pogardziła. Czuję do niej
> nienawiść........
> Pragnę to przerwać, ale nie wiem czy bede mieć tyle sił. Zrozumiałam juz
> wiele, wiele w zyciu podjełam decyzji, tylko boję sie że sie zagubię. Nikt u
> mnie w rodzinie nie ma wyższego wykształcenia ( miał je tylko tata ), nawet
> nie mają średniej szkoły. Nie chce tu urażać nikogo, ale moja rodzina nie
> rozumie mnie i chyba nigdy nie zrozumie, nie moge liczyć do kónca na nich.
> Spotykam sie takze z krytyka z ich strony, wysłuchując, że jestem
> głupia.......chociaż moim zamiarem nie jest zmiana ich myslenia, ale
> nauczenia sie zycia z ta ich krytyką i pokazania swojej i ich godnosci
> zycia.....Naprawdę mam juz tego wszytkiego dosyć. Czasami nie wiem jak
> reagować. Kończe studia, chciałabym rozpoczac normalne życie a tu mnie
> rzeczywistosc dusi. Może jest jeszcze coś co mogłabym zrobić .......???
> Jestem w depresji, brakuje mi sił........ Co mam zrobić.......???
> ..... Przede wszystkim bardzo serdzecznie dziekuję za przeczytanie
> tego wcale niekrótkiego opisu. Dziękuję, ze dotrwałeś ( aś ) do końca.
> Widocznie masz wiele cieprliwości. Jesli masz jakieś sugestie, prosze
> napisz, bedzie to dla mnie bardzo ważne. Dziękuje za poświęcony mi czas i
> gorąco POZDRAWIAM
>
> Magda
Matka projektuje na ciebie swoje kompleksy względem męża
(Susand Forward "Toksyczni Rodzice")
Masz dolegliwości psychosomatyczne
(James I. Kepner "CIAŁO W PROCESIE PSYCHOTERAPII GESTALT")
--
Pozdrawiam
Tomasz Kwiecień
http://republika.pl/tkwiecie
|