Data: 2004-11-06 16:02:00
Temat: Czy to się skończy...?
Od: "no i nic" <_...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Dzień dobry. Przepraszam jeżeli to będzie nie na temat ale nie znalazłem
grupy na temat psychiatrii? a chyba mój problem dotyczy tego działu
medycyny...
Mam 22 lata i spory problem. Od prawie 2 lat męczy mnie arytmia. Zaczęła się
wtedy gdy straciłem dziewczynę, nie miałem szkoły i pracy - może to wiązało
się ze stresem, który z kolei wywołał tę arytmię. Przez dwa miesiące żyłem w
ciągłym strachu i na samo słowo "arytmia" robiło mi się niedobrze -
wiadomo - z sercem nie ma żartów. Bałem się wychodzić z domu, przestałem
jeździć na rowerze, spotykać się ze znajomymi... Na szczęście po miesiącu
znalazłem pracę, rozpoczęły się studia - na początku było ciężko - stres
(non-stop o tym myślałem!), arytmia - później stopniowo się zmniejszała a
jeszcze później - pojawiała sporadycznie - może raz na tydzień. W poprzednim
i tym roku nie miałem z nią większych problemów udało mi się nawet o niej
zapomnieć - myślałem wtedy "ale głupi byłem, po co te nerwy?" - do czasu...
W mieście rozpoczęły się wakacyjne remonty - dojazd do pracy był mocno
utrudniony. Zakorkowane skrzyżowania, 40 minut jazdy 10 km drogi, gorące
powietrze, zatłoczone ulice... i arytmia powróciła tak szybko jak się kiedyś
pojawiła. Pojawiły się też lęki. Gdy pracowałem w nocy sam (do godziny 3-4
rano - jedyny na 3 zmianie) miałem dużo czasu na myślenie i pomyślałem sobie
"co by było gdyby dopadła mnie teraz arytmia" - i strach "nikt mi nie
pomoże". Gdy stałem w korku to myślałem sobie "co by było gdyby dopadła mnie
teraz arytmia" - strach i to potężny - "nie mogę ruszyć się do przodu, nie
mogę jechać do tyłu, do domu daleko, do pracy też" - strach. Kilka dni
później nocne powroty z pracy do domu stały się prawdziwą męczarnią.
Obawiałem się sytuacji kiedy szybko biło mi serce bo taki stan kojarzy mi
się z możliwością wystąpienia a. - jeżeli wystąpiła a byłem w sytuacji "bez
wyjścia" i w kiepskim humorze to była przyczyną paniki - panika = szybsze
bicie serca = arytmia i to trwająca do czasu kiedy się nie uspokoiłem -
czyli kiedy nie zjawiłem się w domu albo nie wyszedłem z sytuacji "bez
wyjścia" (czyli stanie w korku na moście, w tunelu, na zatłoczonej drodze,
jazda windą itp...).
W sierpniu poszedłem ponownie do lekarza - skierowanie do kardiologa. Dwa
badania EKG, echo serca, USG serca - p.kardiolog nie znalazła żadnej
nieprawidłowości, dostałem tabletki na zmniejszenie ciśnienia (zmniejszenie
bo przez stres miałem za duże) i zwolnienie rytmu. Ten dzień i kilka
kolejnych były najspokojniejszymi dniami podczas całych moich
przepracowanych wakacji. Niestety znów pojawiły się złe myśli...
W obecnej chwili każdy wyjazd do pracy to ogromny stres. Boję się, że w
środku miasta zatrzyma mi się samochód (o jeździe tramwajem nie ma mowy) -
obawiam się sytuacji kiedy to się stanie i że w tym momencie tak się
przerażę, że wystąpi arytmia (którą tylko w domu uda mi się "uspokoić" -
wystąpienie a. ogromnie mnie stresuje - efekt jest l a w i n o w y - jedno
potęguje drugie). Patrzę się na przechodniów i zazdroszczę im "jak wy
możecie tak chodzić po tym świecie, nie boicie się, że jesteście tak daleko
od domu? że coś się wam stanie?", patrzę na "sąsiadów" stojących w korkach -
"jak wy możecie tak spokojnie siedzieć w autach, wszędzie droga
zablokowana!". Dwa razy musiałem zatrzymywać się po drodze ze względu na
bardzo silny stres - widok drzew, spacerujących ludzi mnie uspokaja. Na
szczęście ostatnio arytmia występuje u mnie rzadko (tabletki trochę
pomagają) i wiem, że pojawia się pod wpływem emocji ale nie zawsze (nie
znalazłem reguły - jednego dnia mogę być bardzo mocno zestresowany i nic się
nie stanie a innego lekkie emocje = arytmia). Zawsze występuje w weekendy
czyli w dzień kiedy trzeba jechać na uczelnię (chociaż na uczelni raczej się
nie stresuję tylko siedzę spokojnie) i to zawsze w tym samym momencie! - w
chwili wyjścia z budynku - w drodze do samochodu. Dzisiaj znów kryzys...
cała droga do domu w wielkiej panice, spora arytmia wywołana niewielkim
stresem, trwająca jeszcze przez kilka minut w domu... Wiem, że w weekend
muszę uważać na stres bo gdy wpadnę w panikę to będzie kiepsko ale właśnie
świadomość tego, że w tak łatwy sposób mogę doprowadzić się do takiego stanu
powoduje stres i w koło Macieju...
Bardzo się rozpisałem ale niestety nie mam komu tego napisać ani
powiedzieć - rodzice reagują krzykiem "sam się do takiego stanu
doprowadzasz, nie myśl o tym" - ale gdyby to było takie proste... A ja męczę
się bo boję się wychodzić z domu, jeździć windą, stać w korkach, przejeżdżać
przez tunele i mosty, siedzieć sam w pracy, wracać z pracy do domu - nie ma
mowy o podróżach poza miasto (a jeszcze rok temu trochę Polski zwiedziłem)
albo w dalsze rejony miasta... do jakiego lekarza powinienem się udać?
Psycholog? Psychiatra? W skrócie - boję się sytuacji bez wyjścia (coś w
rodzaju klaustrofobii?) Może powrócą czasy, kiedy czerpałem przyjemność z
jazdy samochodem a stojąc w korku czytałem gazetę "rozwalony" na
samochodowym fotelu... a to było jeszcze kilka miesięcy temu... Jedno jest
pewne - zero stresu i dużych emocji = zerowe szanse wystąpienia a. Dziękuję
za uwagę i pozdrawiam grupowiczów.
A.
|