| « poprzedni wątek | następny wątek » |
1. Data: 2004-11-06 16:02:00
Temat: Czy to się skończy...?Dzień dobry. Przepraszam jeżeli to będzie nie na temat ale nie znalazłem
grupy na temat psychiatrii? a chyba mój problem dotyczy tego działu
medycyny...
Mam 22 lata i spory problem. Od prawie 2 lat męczy mnie arytmia. Zaczęła się
wtedy gdy straciłem dziewczynę, nie miałem szkoły i pracy - może to wiązało
się ze stresem, który z kolei wywołał tę arytmię. Przez dwa miesiące żyłem w
ciągłym strachu i na samo słowo "arytmia" robiło mi się niedobrze -
wiadomo - z sercem nie ma żartów. Bałem się wychodzić z domu, przestałem
jeździć na rowerze, spotykać się ze znajomymi... Na szczęście po miesiącu
znalazłem pracę, rozpoczęły się studia - na początku było ciężko - stres
(non-stop o tym myślałem!), arytmia - później stopniowo się zmniejszała a
jeszcze później - pojawiała sporadycznie - może raz na tydzień. W poprzednim
i tym roku nie miałem z nią większych problemów udało mi się nawet o niej
zapomnieć - myślałem wtedy "ale głupi byłem, po co te nerwy?" - do czasu...
W mieście rozpoczęły się wakacyjne remonty - dojazd do pracy był mocno
utrudniony. Zakorkowane skrzyżowania, 40 minut jazdy 10 km drogi, gorące
powietrze, zatłoczone ulice... i arytmia powróciła tak szybko jak się kiedyś
pojawiła. Pojawiły się też lęki. Gdy pracowałem w nocy sam (do godziny 3-4
rano - jedyny na 3 zmianie) miałem dużo czasu na myślenie i pomyślałem sobie
"co by było gdyby dopadła mnie teraz arytmia" - i strach "nikt mi nie
pomoże". Gdy stałem w korku to myślałem sobie "co by było gdyby dopadła mnie
teraz arytmia" - strach i to potężny - "nie mogę ruszyć się do przodu, nie
mogę jechać do tyłu, do domu daleko, do pracy też" - strach. Kilka dni
później nocne powroty z pracy do domu stały się prawdziwą męczarnią.
Obawiałem się sytuacji kiedy szybko biło mi serce bo taki stan kojarzy mi
się z możliwością wystąpienia a. - jeżeli wystąpiła a byłem w sytuacji "bez
wyjścia" i w kiepskim humorze to była przyczyną paniki - panika = szybsze
bicie serca = arytmia i to trwająca do czasu kiedy się nie uspokoiłem -
czyli kiedy nie zjawiłem się w domu albo nie wyszedłem z sytuacji "bez
wyjścia" (czyli stanie w korku na moście, w tunelu, na zatłoczonej drodze,
jazda windą itp...).
W sierpniu poszedłem ponownie do lekarza - skierowanie do kardiologa. Dwa
badania EKG, echo serca, USG serca - p.kardiolog nie znalazła żadnej
nieprawidłowości, dostałem tabletki na zmniejszenie ciśnienia (zmniejszenie
bo przez stres miałem za duże) i zwolnienie rytmu. Ten dzień i kilka
kolejnych były najspokojniejszymi dniami podczas całych moich
przepracowanych wakacji. Niestety znów pojawiły się złe myśli...
W obecnej chwili każdy wyjazd do pracy to ogromny stres. Boję się, że w
środku miasta zatrzyma mi się samochód (o jeździe tramwajem nie ma mowy) -
obawiam się sytuacji kiedy to się stanie i że w tym momencie tak się
przerażę, że wystąpi arytmia (którą tylko w domu uda mi się "uspokoić" -
wystąpienie a. ogromnie mnie stresuje - efekt jest l a w i n o w y - jedno
potęguje drugie). Patrzę się na przechodniów i zazdroszczę im "jak wy
możecie tak chodzić po tym świecie, nie boicie się, że jesteście tak daleko
od domu? że coś się wam stanie?", patrzę na "sąsiadów" stojących w korkach -
"jak wy możecie tak spokojnie siedzieć w autach, wszędzie droga
zablokowana!". Dwa razy musiałem zatrzymywać się po drodze ze względu na
bardzo silny stres - widok drzew, spacerujących ludzi mnie uspokaja. Na
szczęście ostatnio arytmia występuje u mnie rzadko (tabletki trochę
pomagają) i wiem, że pojawia się pod wpływem emocji ale nie zawsze (nie
znalazłem reguły - jednego dnia mogę być bardzo mocno zestresowany i nic się
nie stanie a innego lekkie emocje = arytmia). Zawsze występuje w weekendy
czyli w dzień kiedy trzeba jechać na uczelnię (chociaż na uczelni raczej się
nie stresuję tylko siedzę spokojnie) i to zawsze w tym samym momencie! - w
chwili wyjścia z budynku - w drodze do samochodu. Dzisiaj znów kryzys...
cała droga do domu w wielkiej panice, spora arytmia wywołana niewielkim
stresem, trwająca jeszcze przez kilka minut w domu... Wiem, że w weekend
muszę uważać na stres bo gdy wpadnę w panikę to będzie kiepsko ale właśnie
świadomość tego, że w tak łatwy sposób mogę doprowadzić się do takiego stanu
powoduje stres i w koło Macieju...
Bardzo się rozpisałem ale niestety nie mam komu tego napisać ani
powiedzieć - rodzice reagują krzykiem "sam się do takiego stanu
doprowadzasz, nie myśl o tym" - ale gdyby to było takie proste... A ja męczę
się bo boję się wychodzić z domu, jeździć windą, stać w korkach, przejeżdżać
przez tunele i mosty, siedzieć sam w pracy, wracać z pracy do domu - nie ma
mowy o podróżach poza miasto (a jeszcze rok temu trochę Polski zwiedziłem)
albo w dalsze rejony miasta... do jakiego lekarza powinienem się udać?
Psycholog? Psychiatra? W skrócie - boję się sytuacji bez wyjścia (coś w
rodzaju klaustrofobii?) Może powrócą czasy, kiedy czerpałem przyjemność z
jazdy samochodem a stojąc w korku czytałem gazetę "rozwalony" na
samochodowym fotelu... a to było jeszcze kilka miesięcy temu... Jedno jest
pewne - zero stresu i dużych emocji = zerowe szanse wystąpienia a. Dziękuję
za uwagę i pozdrawiam grupowiczów.
A.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
Zobacz także
1. Data: 2004-11-06 16:38:47
Temat: Re: Czy to się skończy...?no i nic<_...@w...pl>
news:cmishn$ssg$1@news.dialog.net.pl:
[...]
> A.
zmień imię ;D
a serio, współczuję, bo miewam analogiczne problemy -
rozwiązywane na zasadzie minimalizacji stresu, ale coś za coś:
mniej stresu to mniej ambicji, więcej zaniechań i wycofań
no niestety
p. (laik)
--
S.A.U.L.O.
Synthetic Artificial Unit Limited to Observation
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 16:39:09
Temat: Re: Czy to się skończy...?Użytkownik "no i nic" <_...@w...pl> napisał
w wiadomości news:cmishn$ssg$1@news.dialog.net.pl...
> do jakiego lekarza powinienem się udać?
> Psycholog? Psychiatra?
Psycholog.
A.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 20:14:58
Temat: Re: Czy to się skończy...?Paweł Niezbecki wrote:
> a serio, współczuję, bo miewam analogiczne problemy -
> rozwiązywane na zasadzie minimalizacji stresu, ale coś za coś:
> mniej stresu to mniej ambicji, więcej zaniechań i wycofań
Niestety nie mogę zminimalizować stresu bo już jest zminimalizowany do
minimum. Nawet do roboty jeżdżę okrężnymi drogami, żeby tylko w korkach nie
stać ale wtedy oczywiście mój p$%ny umysł musi sobie pomyśleć "aale jesteś
daleko od domu, na takim zadupiu - i kto ci teraz pomoże? do domu daleko, do
roboty kawał drogi, jak się zestresujesz to prędko się nie uspokoisz" - no i
wiadomo co dalej. Jak do roboty nie przyjechałem (a przyłażę codziennie /bez
4 dni/ od trzech lat - nawet mi normalnego dnia urlopu nie dali) bo
powiedziałem, że nie przyjeżdżam w dni kiedy dojazd zajmuje mi dłużej niż
godzinę to tylko się ze mnie śmiali. A mi wcale nie jest do śmiechu. Rodzice
strasznie krzyczą gdy tylko pytam się o jakiegoś psychiatrę albo psychologa
(gdzie się udać itp...) - mają głęboko (przepraszam za słowo) w dupie to co
codziennie muszę przeżywać ("do pracy nie chce iść! do szkoły też! tylko
żreć by chciał i siedzieć na tyłku!!! bo boi sie że mu serce mocno zabije!")
Jeżeli ktoś zna jakiegoś niedrogiego psychologa we Wrocławiu to proszę o
informację bo na rodzinę nie mam co liczyć a jak mnie szlag w końcu trafi to
będą się martwić. Dużo nie brakuje, żebym i ja miał wszystko i wszystkich
gdzieś - nikt mnie nie zmusi do wyjścia z domu.
A.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 20:28:06
Temat: Re: Czy to się skończy...?On Sat, 6 Nov 2004 21:14:58 +0100, no i nic wrote:
[...]
> Niestety nie mogę zminimalizować stresu bo już jest zminimalizowany do
> minimum. Nawet do roboty jeżdżę okrężnymi drogami, żeby tylko w korkach nie
> stać ale wtedy oczywiście mój p$%ny umysł musi sobie pomyśleć "aale jesteś
> daleko od domu, na takim zadupiu - i kto ci teraz pomoże? do domu daleko, do
> roboty kawał drogi, jak się zestresujesz to prędko się nie uspokoisz" - no i
> wiadomo co dalej. [...]
Masz albo możesz mieć ze sobą telefon komórkowy?
Miałbyś świadomość, że możesz się z kimś skontaktować /wezwać pomoc.
elgar
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 20:34:06
Temat: Re: Czy to się skończy...?On Sat, 6 Nov 2004 21:14:58 +0100, no i nic wrote:
[...]
> mój p$%ny umysł musi sobie pomyśleć "aale jesteś
> daleko od domu, na takim zadupiu - i kto ci teraz pomoże? [...]
Masz okazje nawiązywać kontakty z obcymi ludźmi w sytuacji, kiedy czujesz
się "słaby" i zależy od innych? Obserwuj siebie, jak się wtedy zachowujesz.
Najlepiej by było, gdybyś nie potrzebował tak naprawdę _bardzo_ pomocy, ale
poproszenie o nią tylko ułatwiłoby Ci osiągnięcie czegoś. Dzięki temu nie
czułbyś się całkiem bezradny /zdany na czyjąś łaskę, a mógłbyś poczuć
pomocną dłoń innych. Może to zmniejszyłoby strach samotności.
elgar
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 21:04:29
Temat: Re: Czy to się skończy...?elgar_mail wrote:
> Masz albo możesz mieć ze sobą telefon komórkowy?
> Miałbyś świadomość, że możesz się z kimś skontaktować /wezwać pomoc.
Na szczęście mam - bez niego nie ruszyłbym się nawet z domu.
>> mój p$%ny umysł musi sobie pomyśleć "aale jesteś
>> daleko od domu, na takim zadupiu - i kto ci teraz pomoże? [...]
>
> Masz okazje nawiązywać kontakty z obcymi ludźmi w sytuacji, kiedy
> czujesz się "słaby" i zależy od innych? Obserwuj siebie, jak się
> wtedy zachowujesz. Najlepiej by było, gdybyś nie potrzebował tak
Już myślałem o tym co by było gdybym np. zatrzymał się gdzieś w połowie
drogi, nie mając np. telefonu komórkowego - na pewno tak bym był przerażony,
że poproszenie jakiegoś człowieka o telefon w zamian za kilka złociszy nie
byłoby problemem...
> naprawdę _bardzo_ pomocy, ale poproszenie o nią tylko ułatwiłoby Ci
> osiągnięcie czegoś. Dzięki temu nie czułbyś się całkiem bezradny
> /zdany na czyjąś łaskę, a mógłbyś poczuć pomocną dłoń innych. Może to
> zmniejszyłoby strach samotności.
Troszkę zmniejsza ale zawsze muszę sobie "przekalkulować" ile czasu zająłby
komuś ewentualny dojazd do mnie (np. przyjazd taryfy czy znajomego) - jeżeli
widzę, że droga jest zapchana w dwie strony to jest bardzo fatalnie bo wiem,
że ew. pomoc nie dotarłaby zbyt szybko a przerażenie w połączeniu z arytmią
to bardzo nieciekawe uczucie... Na szczęście takimi drogami już nie jeżdżę
ale niesamowicie boję się powrotów z pracy do domu - zawsze wiem, że trwa to
15 minut - jeżeli coś mnie po drodze złapie to przez tyle czasu będę się
męczył o ile z autem nic się złego nie stanie... Potrafię np. przejechać
kilometr w całkowitym "luzie" ale wystarczy kilka chwil, żebym wpadł w
panikę. Im jestem bliżej domu - tym strach jest mniejszy - w połowie drogi
jestem niemalże całkowicie wyluzowany (jeżeli nie wystąpiła a.) nawet do
tego stopnia, że mógłbym na piechotę 5km do tego domu przejść. Do tego
stopnia jestem "nienormalny", że zabieram ze sobą zawsze butlę z czymś do
picia - gdy piję to nie myślę i z każdym łykiem stres jest nieco mniejszy...
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 21:43:41
Temat: Re: Czy to się skończy...?On Sat, 6 Nov 2004 22:04:29 +0100, no i nic wrote:
> elgar_mail wrote:
> Już myślałem o tym co by było gdybym np. zatrzymał się gdzieś w połowie
> drogi, nie mając np. telefonu komórkowego - na pewno tak bym był przerażony,
> że poproszenie jakiegoś człowieka o telefon w zamian za kilka złociszy nie
> byłoby problemem...
A miałeś okazję coś podobnego przeżyć? Tzn. szukać pomocy z dala od domu?
Spróbuj w drodze coś "załatwić" - przerwać podróż, podejść do kiosku,
stacji benzynowej i porozmawiać z kimś (myjąc szybę, kupując sok, paliwo,
cokolwiek). Powiedz o zdanie więcej, niż wymaga tego sytuacja albo niż
normalnie. Chodzi o to, żebyś nie czuł się sam(-otny) i żebyś miał poczucie
łatwości kontaktu z innymi.
(Można się też pościgać na światłach ;-)))) Tylko do tego parę koni
potrzeba...)
> [...] zawsze muszę sobie "przekalkulować" ile czasu zająłby
> komuś ewentualny dojazd do mnie (np. przyjazd taryfy czy znajomego)
Po co "kalkulować"? Jeśli zdasz sobie sprawę z tego, że to od Ciebie
niezależne, to czekając, na luzie zaczniesz czytać tę gazetę, którą sobie
weźmiesz z domu :-) Ani nie zauważysz, jak czas zleci ;-)
A w poważnym przypadku możesz próbować szukać pomocy w pobliżu.
> Potrafię np. przejechać
> kilometr w całkowitym "luzie" ale wystarczy kilka chwil, żebym wpadł w
> panikę.
Co robisz, żeby oderwać się od myślenia o tym? Włączasz radio? Robisz
postój?
> Do tego
> stopnia jestem "nienormalny", że zabieram ze sobą zawsze butlę z czymś do
> picia - gdy piję to nie myślę i z każdym łykiem stres jest nieco mniejszy...
Poza czymś do picia możesz wziąć muzykę, gazetę albo książkę, coś do
przegryzienia, albo choćby chusteczki - żeby mieć poczucie "zadomowienia" w
samochodzie. BTW, ile trwają Twoje podróże? Do godziny, tak?
Spróbuj się pozbyć drżenia o to, co jest poza Twoją kontrolą.
Masz szanse na wyprowadzenie się od rodziców?
I jak wyglądały Twoje dalsze wyjazdy z domu?
Zastanów się, czy Twoi rodzice nie są "zamknięci" na innych ludzi -
niechętnie wychodzą, mają niewielu bliskich znajomych, raczej nie przyjmują
gości (poza rodziną), być może źle się o innych wyrażają w domu, krytykują
Twoich znajomych (jeśli ich masz). Potraktuj to jako luźne uwagi, mogą Cię
wcale nie dotyczyć. W końcu nic o Tobie nie wiem.
Pozdrowienia -
elgar
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-06 22:27:12
Temat: Re: Czy to się skończy...?elgar_mail wrote:
[...]
>> był przerażony, że poproszenie jakiegoś człowieka o telefon w zamian
>> za kilka złociszy nie byłoby problemem...
>
> A miałeś okazję coś podobnego przeżyć? Tzn. szukać pomocy z dala od
> domu?
2 lata temu (2002) byłem w nieciekawej sytuacji. Tydzień po pojawieniu się
arytmii (pierwszy raz w życiu) wybrałem się z ojcem 60km za Wrocław.
Jechałem w sporym stresie - arytmia nie wystąpiła ale w drodze powrotnej -
mniej-więcej w połowie drogi zaczęły mi drętwieć ręce, później nogi a
później reszta ciała - wyskoczyłem szybko z auta bo zacząłem tracić
przytomność. Po chwilach spędzonych na świeżym powietrzu przechodziło ale
mieliśmy jeszcze takie 3 postoje - pojechaliśmy na pogotowie. Dostałem
skierowanie do psychiatry. Stres + niewielki posiłek rano + upał zrobił
swoje. 2003 rok był piękny - arytmia przypominała mi o sobie raz na jakiś
czas ale zrobiłem sobie ze znajomymi 3 wycieczki 110, 150 i 200km za miasto
i nic mi nie dolegało ani nie miałem takich stanów lękowych. Robiłem nawet
piesze wycieczki po 20km (na takie zadupia, że gdy o nich teraz myślę to mi
się niedobrze robi ;) zdala od cywilizacji, jeździłem na rowerze 15km od
domu i też było OK. Ale wtedy psychika była zdrowa.
> Spróbuj w drodze coś "załatwić" - przerwać podróż, podejść do kiosku,
> stacji benzynowej i porozmawiać z kimś (myjąc szybę, kupując sok,
> paliwo, cokolwiek).
To jest bardzo dobry pomysł i czasem z niego korzystam (np. jadę na stację
benzynową zatankować jeszcze 2-3 litry benzyny ;). Absolutnie nie pojadę w
miejsce z którego wiodą zakorkowane powrotne trasy. Ostatnio (może już o tym
pisałem) zrobiłem postój w willowej - parkowej dzielnicy bo nie byłem w
stanie dalej jechać (po zobaczeniu co mnie czeka - ogromny korek na moście).
Postałem 1,5 godziny, popatrzyłem na drzewka, zachodzące słońce,
spacerujących ludzi, poczekałem aż ruch się przewali i pojechałem dalej.
> Powiedz o zdanie więcej, niż wymaga tego sytuacja
> albo niż normalnie. Chodzi o to, żebyś nie czuł się sam(-otny) i
> żebyś miał poczucie łatwości kontaktu z innymi.
Staram się dużo uśmiechać bo wiem, że miłe chwile w ciągu dnia są dla mnie
wybawieniem. Nie mogę się ścigać bo takie zachowanie wzbudza we mnie bardzo
duży lęk i stres - tutaj wpuszczę jednego na swój pas, tu drugiego - ten
podziękuje, ten nie i tak miło się jedzie dalej. Mogę stać w korku ale nie
wtedy gdy czeka mnie przejazd pod wiaduktem, przez tunel, mostem albo drogą
z której nie można zjechać na chodnik albo trawnik. Czyli jeżeli widzę, że
korek jest do wąskiego i długiego mostu to stojąc w tym korku myślę o tym co
mnie czeka za chwilę...
>> [...] zawsze muszę sobie "przekalkulować" ile czasu zająłby
>> komuś ewentualny dojazd do mnie (np. przyjazd taryfy czy znajomego)
>
> Po co "kalkulować"? Jeśli zdasz sobie sprawę z tego, że to od Ciebie
> niezależne,
W tym jest cały problem bo nie mogę nic z tym zrobić i jestem skazany na TO
i na czekanie. Z lewej auto, z prawej auto, z tyłu i z przodu też a ja w
środku... Z auta nie wysiądę bo nie mogę zostawić samochodu na środku
ulicy...
>> Potrafię np. przejechać
>> kilometr w całkowitym "luzie" ale wystarczy kilka chwil, żebym wpadł
>> w panikę.
>
> Co robisz, żeby oderwać się od myślenia o tym? Włączasz radio? Robisz
> postój?
Nie mam niestety radia ale wiem, że na pewno trochę mi pomoże w złagodzeniu
stresu. W pracy nie potrafię siedzieć w pokoju sam bez włączonego radia bo
pojawiają się lęki... w domu mam włączony telewizor nawet gdy go nie
oglądam... Dzień wygląda tak, że najpierw stresuję się tym, że muszę za np.
godzinę jechać, później tym, że jadę, gdy dojadę do celu to jest ogromna
ULGA a po kilku godzinach wytchnienia przychodzi czas na stres przed
powrotem do domu...
> Poza czymś do picia możesz wziąć muzykę, gazetę albo książkę, coś do
> przegryzienia, albo choćby chusteczki - żeby mieć poczucie
> "zadomowienia" w samochodzie. BTW, ile trwają Twoje podróże? Do
> godziny, tak?
Jazda do pracy - od 25 minut do 50 minut (piątki...), z pracy - 15 minut.
> Spróbuj się pozbyć drżenia o to, co jest poza Twoją kontrolą.
Wiem, że jeżeli arytmia nie wystąpi przez jakiś czas to mam szansę wrócić do
"normalności" - niestety to wymaga kilku bezstresowych dni.
> Masz szanse na wyprowadzenie się od rodziców?
> I jak wyglądały Twoje dalsze wyjazdy z domu?
Nie mam szansy wyprowadzenia się. Nie mam dziewczyny (boję się chodzić
gdziekolwiek ze znajomymi - raczej unikam spotkań) a kiedyś trochę się ich
poznawało..., zarobione pieniądze idą w większej części na szkołę i na
paliwo także.
> Zastanów się, czy Twoi rodzice nie są "zamknięci" na innych ludzi -
> niechętnie wychodzą, mają niewielu bliskich znajomych, raczej nie
> przyjmują gości (poza rodziną),
Ojciec jest towarzyski - matka odwrotnie dlatego w sumie jedynie rodzina nas
czasem odwiedza albo my jeździmy do niej (ja już nie bo obawiam się 60km
podróży).
> być może źle się o innych wyrażają w
> domu,
Codziennie są małe sprzeczki albo awantury ale nie ma mnie w domu gdy oni są
razem.
> krytykują Twoich znajomych (jeśli ich masz). Potraktuj to jako
> luźne uwagi, mogą Cię wcale nie dotyczyć. W końcu nic o Tobie nie
> wiem.
Nie krytykują - no chyba, że ten znajomy ma np. 40 lat a takich też mam.
Dziękuję za zainteresowanie się tą sprawą (i pozostałym równiez - za poważne
odpowiedzi)... nikomu tego wcześniej nie pisałem / mówiłem.
A.
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
1. Data: 2004-11-07 11:59:10
Temat: Re: Czy to się skończy...?no i nic przeskrobał(a):
Mogę jedynie ci opowiedzieć jak było ze mną i przekonać(?) cię, że kiedyś
się TO skończy. Jakieś 3 lata temu miałam podobne schizy... dusiłam się, ale
tak naprawdę , nie mogłam złapać powietrza ( chore gardło), później
pogotowie, szpital. Po powrocie ze szpitala cały czas myślałam by choroba
nie powróciła, jednak cały czas mi się wydawało, że nadal mam chore gardło i
znowu zacznę się dusić. Jak byłam w domu to jakoś to znosiłam, wiedziałam że
jest telefon, że jest auto, że sąsiad mnie może zawieźć na pogotowie.....Ale
zaczęło się normalne życie i musiałam dojeżdżać 2,5 godz. pociągiem!! na
studia. Koszmar! Jadąc przez wiochy, lasy,pola, miałam włączoną muzę i
starałam się nie myśleć o tym. I tu rada dla ciebie - postaraj się nie
nakręcać sam siebie...wiem że to trudne, ale postaraj się. Gdy już pojawią
się takie myśli (a pewnie myślisz o tym cały czas) weź głeboki oddech,
pomyśl że przecież nic złego narazie się nie dzieje, że wszystko jest w
porządku - zacznij od paru sekund, paru minut, gdy zaczną ci drętwieć nogi,
ręce to pomyśl że to przecież tylko twoja wyobraźnia i że tak naprawdę nic
ci się nie stanie. Zajmij się czymś - ja zawsze grzebałam w plecaku, w
torbie, szłam gdzieś, pytałam się ludzi o jakieś pierdoły - od razu jak
tylko takie myśli mnie nachodziły.
> W mieście rozpoczęły się wakacyjne remonty - dojazd do pracy był mocno
> utrudniony. Zakorkowane skrzyżowania, 40 minut jazdy 10 km drogi, gorące
> powietrze, zatłoczone ulice... i arytmia powróciła tak szybko jak się
> kiedyś pojawiła. Pojawiły się też lęki. Gdy pracowałem w nocy sam (do
> godziny 3-4 rano - jedyny na 3 zmianie) miałem dużo czasu na myślenie i
> pomyślałem sobie "co by było gdyby dopadła mnie teraz arytmia" - i
> strach "nikt mi nie pomoże".
tu się wszystko zaczęło...niepotrzebnie wróciłeś do tego co było. Postaraj
sobie wytłumaczyć że kiedyś było lepiej, że nie zawsze tak było i
najważniejsze - że nigdy nie miałeś sytuacji bez wyjścia - nie musiałeś
prosić o pomoc. Zawsze dojechałeś do domu, dojechałeś do pracy - pomimo
twoich lęków i obaw. Powoli przestań analizować każdą sytuację w jakiej
jesteś, pod kątem wzywania pogotowia.
> Gdy stałem w korku to myślałem sobie "co by
> było gdyby dopadła mnie teraz arytmia" - strach i to potężny - "nie mogę
> ruszyć się do przodu, nie mogę jechać do tyłu, do domu daleko, do pracy
> też" - strach.
nie panikuj! weź oddech, pomyśl że za chwilę strach przejdzie i wszystko
będzie w porządku.
Ja od strachu i lęków się uwolniłam i to bardzo dawno - sama. Wierz mi że
było naprawdę ze mną tragicznie. Myślę że pomogły mi te dojazdy na studia -
( jeździłam na początku autem, bo to przecież bezpieczniej dla mojego
zdrowia) i pozytywne myślenie. Jak już bedziesz gotowy to wpakuj się w ten
korek i przekonaj się, że sam siebie nakręcasz i że tak naprawdę nic ci nie
grozi!
trochę przeskrobałam za dużo:)
› Pokaż wiadomość z nagłówkami
| « poprzedni wątek | następny wątek » |