Kiedyś była taka sytułacja, że facet prosił mnie o napisanie wokandy, czyli wniosek
do sądu o przedterminowe zwolnienie.
Miał bardzo brzydki artykuł, przemoc domowa, a tacy raczej z wokand nie wychodzą
tylko blacha i spróbuj za trzy miesiące, najczęściej siedzą od dechy do dechy, a to
była jego pierwsza wokanda. Facet wyszedł z niej do domu przez mój wniosek, gdzie
sędzia stwierdził że pierwszy raz taką prośbę o zwolnienie na oczy widział. Jak ten
wrócił z sądu to biegał i mnie szukał bo dzięki mnie wyszedł i zostawił mi wszystko
co miał, bo tylko dzięki temu co napisałem wyszedł. A napisałem że nie mam żadnych
argumentów popierających zwolnienie i nie chce sądu kłamać więc nie będe wymyślał, po
prostu chciałbym już wyjść. Sędzia uznał że w ogromie cwaniactwa i wymysłów jakie
czytał, facet zachował wartość uczciwości i dzięki temu idzie do domu. I teraz mam
dylemat, bo to nie on tylko ja pisałem, a byłem wkurwiony i zmęczony kryminalnymi
cwaniakami i tak mi się w tej wokandzie sprzeciwiło, zbuntowało, a facet był raczej
cwaniaczek i przemocowiec domowy, czego również nie lubię, wypuściłem damskiego
boksera. I teraz sam nie wiem skróciłem człowiekowi karę czy przedłużyłem innym
ludziom cierpienie? Tak to wychodzi jak się za kogoś decyduje, wchodzi sobą w jego
sytułacje życiową.