Data: 2015-09-13 16:36:30
Temat: Re: Sushi i ryby świeże
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Pani Basia napisała:
>> Mam nadzieję, że nie zanudziłem, jeśli nawet nie o takie japońskie
>> menu chodziło.
>
> No skąd, dzięki, ciekawie czytać, jakbym widziała to, co opisujesz.
> Poza zupkami "chińskimi" jadłeś tę słynną wołowinę, więc pomyślałam,
> że była okazja powłóczyć się po knajpkach. Wiem, że Japonia jest bardzo
> hermetyczna i turyście, a szczególnie delegatowi ciężko dotrzeć do tzw.
> prawdziwego życia. Ostatnio sporo czytam o Azji, potwierdza się, co
> sugerujesz, że jeśli podróżować, tam, to tylko koleją, w czym utwierdza
> mnie "literatura kolejowa" Therouxa, ale i innych.
Okazja do włóczenia się może nawet była, ale nie na tym mi zależało.
"Zależało" w sensie "orientacji na cel", jak dzisiejsi organizatorzy
stosunków produkcji mawiają. Bo do samego włóczenia się bez celu, to
ja pierwszy jestem. Czy jeśli po wielu godzinach snucia się po mieście
stwierdzam, że miejscowi nie przesiadują masowo po knajpkach, ba,
nawet gdyby chcieli, to i tak nie mają gdzie, za to oddają się inym
czynnościom, to nie znaczy to, że nie dotarłem do "prawdziwego życia"?
Myślę, że dotarłem. Do powierzchniowej warstwy, ale jednak -- w ten
sposób żyje wielomilionowa metropolia. Mnie się czasem udało załapać
tu i tam na posiłek w knajpie. Pierwszej napotkanej, więc mogło to być
na przykład włoskie spaghetti (potrzeba egzotyki jest widać powszechna).
Ale w życiu "deleganta" zupka zaparzona w pokoju hotelowym odgrywa
niepoślednią rolę. Obserwacja cenna, jak dla mnie. Lubię takie obserwacje.
Robić.
Przy okazji: temtejsze hotelowe czajniki, to połączenie termosu, grzałki
i termostatu. Woda po doprowadzeniu jej do wrzenia długo pozostaje gorąca.
A jeśli ostygnie nieco, to grzałka znów ją podgrzewa. Dzięki temu nie
trzeba rano tracić cennej minuty na zorganizowanie sobie wrzątku.
Ktoś na innej grupie wskazał mi link do takiego czajnika sprzedawanego
w Polsce. Dla niektórych może to być praktyczny nabytek. Poważnie mówię,
warto się zastanowić.
"Słynna wołowina z okolic Kobe" -- stosując garamtyczno-logiczne
operacje, można od tej frazy przejść do stwierdzenia, że "okolice Kobe
słyną wołowiny". Otóż nie, tak to nie działa, nie ma symetrii. Okolice
Koniakowa słyną z ozdóbek koronkowych, a Łowicza z wycinanek. Kobe
mogło zasłynąć ze sprężynek do zaworów wydechowych -- jak dwadzieścia
lat temu miasto zostało przez trzęsienie ziemi całkiem obrócone
w gruzowisko, to stanęły fabryki samochodów na całym świecie. Bo tylko
w Kobe robili wtedy odpowiednią stal na te wihajstry. Zresztą po Kobe
widać skutki tego trzęsienia -- jest tam ładniej niż w miejscach
dalszych od epicentrum. Ład przestrzenny zastąpił wszechogarniającą
tandetę. Ludzie się zmieniają, narody się zmieniają, śwat się zmienia.
Bywa, że na lepsze.
Do zobaczenie "prawdziwej Japonii" faktycznie okazji nie było -- choć
mocno mnie do tego nieraz zachęcano. To znaczy do pojechania na wieś,
gdzieś w góry. O tej "prawdziwości" można mówić w sensie historycznym,
a nie statystycznym -- dzisiaj prawdziwa Japonia jest w wielkich miastach.
Ale ja nawet do miejskiego domu nikomu się wprosiłem -- o to by mi było
łatwiej w Tokio, tam znajomi. Ze względów kuchennych wspomnę o jednym
takim. Robi w książkach, co oznacza, że ma mnóstwo pieniędzy (prawda,
że osobliwe pomysły mają w tym kraju?). Podejrzewamy, że trochę ze
względów prestiżowych postanowił stać się posiadaczem ziemskim. Znaczy
się zoraganizował sobie działkę, na której uprawia warzywa do osobistych
kuchennych zastosowań, czym może wzbudzać u wszystkich zazdrość.
Często i dużo opowiadał o tych uprawach. Kolega, gdy był akurat w Tokio,
poprosił o pokazanie plantacji. Okazało się, że areał uprawny wynosi
tam 16 metrów kwadratowych, a roczne koszty całej przyjemności
przekraczają 20 tysięcy złotych.
Jarek
--
-- Baco, macie wrzątek?
-- Mam, ino ze zimny.
|