Data: 2003-09-18 05:17:23
Temat: Re: matka
Od: "margola & zielarz" <malgos@spamu_nie_kochamy.panda.bg.univ.gda.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "rena" <r...@a...pl> napisał w wiadomości
news:bkab1n$23rk$1@foka1.acn.pl...
> snajper - wiekszosc ludzi pracuje na pelnym etacie, bo zyc z czego trzeba.
> zalozmy, ze standardowo - od 8-16 czy 9-17. zwykle minimum 1 godz. na
> dojazd, 1 godz. na powrot. nawet jesli ma tak cudowna prace, ze nie ma
> nadgodzin, nawet jesli robi zakupy tylko w weekend, to jest w domu ok.
godz.
> 18 - czyli tak, jak napisala.
Otóż to.
> czemu wiekszosc z was doszukuje sie tego, ze margola jest wyrodna matka?
> kazdy z nas pewnie wolaby byc rentierem, ale wiekszosc z nas pewnie musi
> pracowac...
I tu pozwolę sobie coś wyjaśnić.
Opis ten, który przesłałam, celowo był przejaskrawiony.
Nie dotyczył on mojego życia, raczej moich obaw.
Prawda jest taka: po urodzeniu Karola wykorzystałam maksimum czasu, jaki
przewidywała ustawa (a miałam dłuższy macierzyński) plus urlop. Wróciłam do
pracy, by natychmiast zostać zwolnioną, co przewidywałam. Zyskałam na tym
trzy miesiące okresu wypowiedzeni, w czasie których nie musiałam chodzić do
pracy, czyli siedziałam z Karolem. Niestety, moja pensja zawsze była
podstawą utrzymania domu, a mój TŻ jeździ na wyprawy i pieniądze z nich
oszczędzamy, czasem zakleją jakąś dziurę w budżecie. Są ludzie, których nie
można wpiąć w etatową pracę od-do i mój TŻ do takich należy. Mimo, że dotąd
bardzo się starał i gdzieś tam chodził do biura i przynosił jakiś dochód,co
pozwoliło mi wrócić do pracy w niepełnym wymiarze, bo zwalniało mnie z
całkowitego utrzymania domu (mieszkania i nas). Praca ta to działalność
gospodarcza na umowę z firmą wydawniczą. Można było elastycznie zawiadować
czasem, w niektóre dni hakować od 6 do 18, w inne od 8 do 15, w jeszcze inne
od 10 do 15. Tyle, że to było złudne, bo po powroie do domu albo siadałam od
razu do papierologii (niewiarygodnej!), albo robiłam to w nocy z oczami na
zapałkach. No, ale powiedzmy, że dzięki temu z Karolem spędziłam nieco
więcej czasu niż przeciętna pracująca matka, zzresztą do dziś wisi mi na
piersi, co uważam za spory sukces. I tak sobie praocwałam. Nawet fajnie,
tylko że firmie nagle zmieniły się humory handlowe w środku miesiąca i za
czerwiec nie zarobiłam nic, natrzaskałam tylko kosztów, w lipcu i sierpniu
też dostałam tylko tyle pieniędzy, żeby zapłacić ZUS i spłacać te koszty, na
życie nie zostało, we wrześniu też się okazało, że zmieniono zasady i
czwarty miesiąc jestem w plecy. A mój TŻ w maju stracił pracę i nie ma
widoków na znalezienie takiej, która pozwoliłaby mu jeździć. A jeździć musi,
przynajmniej na razie, wzięłam podróżnika, to mam, rozumiem, taka żona
marynarza, tylko rzadziej i na krócej. I nagle w tym pojwia się propozycja
pracy na etat. Dla mnie. Świetnej pracy, która zajmie mi tyle czasu, ile
normalnie zajmuje ludziom. Czyli 8 godzin plus dojazdy.
Karol w tym czasie zostanie przeważnie z Nianiusią (mamy naszą
zaprzyjaźnioną panią sąsiadkę, Karol ją uwielbia) i Tatą. Karol wychowuje
się w dużym gronie dzieci, na codzień - u moich Rodziców jest spora
gromadka.
Nasz tryb życia wygląda tak, że Karol idzie spać o 22, nie wcześniej. To
zostawia mi jednak parę godzin na bycie z nim, przytulanki, zabawę, w
późniejszym czasie rozmowy. Nie sądzę, żebym była gorsza od pozostałych
matek, które pracują, bo muszą.
A ten domek, no cóż, ten domek to tez projekcja, tyle że nie obaw, a marzeń
gdzies w głębi ducha, nigdy nie przystępowałam do ich realizacji, bo to
wmagaloby za dużego wysiłku i na pewno musiałoby się odbyć kosztem Karola.
Ot, kiedyś ustaliliśmy, że warto by pomyśleć o jakimś bardziej przestronnym
mieszkaniu, jaśniejszym od naszej nory, rozejrzelismy się po rynku i okazało
się, że nowe mieszkanie kosztuje tyle samo, co mały dom, no, może niewiele
mniej, zależy od standardu i mieszkania i domu. Nam wiele nie trzeba :)
pomyślałam wtedy w skrytości ducha, że jeśli już odkładać, to na dom i takie
myślenie w skrytości już zostało. I teraz, być może, będzie się mogło
spełnić, zupełnie znienacka - i ten dom, jeśli, to nie za sześć, a za dwa
lata, bo wynajmem mieszkania spłacimy sporą część kredytu. Ale to takie tam
dywagacje bez większego znaczenia, domem chciałam włożyć kij w mrowisko i
całkiem się udało.
A chodziło mi o to, żeby się zastanowić nad wartością rodzicielstwa w ogóle
i nad tym, jak pogodzić rodzicielstwo z utrzymaniem. Uważam, że jeśli
pracując mniej-więcej tyle samo, co dotąd (minus ślęczenie po nocach) mogę
zarobić dużo więcej i zdecydowanie bardziej regularnie, mogę mieć opiekę
socjalną, zapracować na emeryturę, to czemu nie? A czemu tak?
Kilka nocy borykałam się z tym sama, aż wrzuciłam ten temat Wam. To fragment
felietonu z cyklu "Zezem na wprost", które to felietony na tematy
ogólnoludzkie pisuję z moją przyjaciółką Kazą. Ten dotyczy mnie w sposób
szczególny.
Dziękuję za rozmowę tym, którzy chcieli podyskutować, tym, którzy odsądzili
mnie od uczuć macierzyńskich i tym, którzy wzięli mnie w obronę. Nie tyle
mnie, co wszystkie pracujące matki.
POzdrawiam i nadal ważę plusy i minusy
Margola
|