Data: 2007-10-30 12:00:12
Temat: Re: pierwsza wizyta uniemowlaka?!
Od: "Agnieszka" <a...@z...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Lolalny Lemur" <shure1@nospam_o2.pl> napisał w wiadomości
news:fg75e2$r3o$1@nemesis.news.tpi.pl...
>
> Oczywiście. Celowo dociążam. Ale IMHO taka podstawowa "baza" tego
> wszystkiego jest ta sama.
Wycięłam całość, bo odpowiadanie po kawałku zatraca sens całości. Odpiszę
jak ja to widzę.
Solidarne niejedzenie czekoladek czy niepicie Malibu jest, że tak to ujmę,
"odruchem serca". Nie chcę żebyś patrzył i się oblizywał, to nie będę tego
robić przy tobie, wyjdę z psem na spacer i wtedy kupię sobie tę tabliczkę
czekolady. Ja sobie sprawię przyjemność, a ty nie będziesz się ślinić.
Wierność w małżeństwie nie jest tylko "odruchem serca", jest pewną normą
zwyczajową, prawną, zobowiązaniem, pod którym się podpisują małżonkowie
przed urzędnikiem.
O ile nie mam wewnętrznego przymusu tłumaczenia się mężowi czy na spacerze
jadłam czekoladki ani powstrzymywania się od ich jedzenia na tymże spacerze
(przyjmując Twoją teorię solidarności, co do której mam wątpliwości, ale
niech będzie) o tyle mam wewnętrzny przymus niecałowania się z obcymi
facetami i sekszenia się z nimi pokątnie, niezależnie od tego czy mąż się o
tym dowie czy nie. Nie pozwala mi na to odpowiedzialność za dane słowo, za
kondycję rodziny, moje wewnętrzne poczucie uczciwości wobec siebie i innych.
Naprawdę nie potrafię zrozumieć przyrównywania wycieczki (tak, w tamtym
wątku też się pojawiła taka kwestia) czy czekoladek do wierności w
małżeństwie. To jest dla mnie fundamentalne rozróżnienie na krzywdzę/nie
krzywdzę. Jedząc czekoladki na spacerze nie wyrządzam nikomu krzywdy,
zdradzając krzywdę tę wyrządzam, nawet jeżeli krzywdzony się o tym nigdy nie
dowie.
Agnieszka beznadziejnie staroświecka
|