Data: 2002-09-26 22:59:52
Temat: Re: zdrada
Od: "... z Gormenghast" <p...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Pyzol" w news:4hIk9.417892$Ag2.17903954@news2.calgary.shaw.ca
...
/.../
> Doprawdy, kochani, jesli mi wytlumaczycie na czym moze polegac przykrosc
> badz przynajmniej obojetnosc osoby dokonujacej zdrady, to bylabym bardzo
> wdzieczna.
Obiecałem sobie zamilknąć, ale czasem nadzieja przeważa. Nadzieja na
porozumienie z kimś, z kim warto by było je mieć.
Usiłuję od początku przedstawić nieco inny, niz w wyobrażeniu Melisy i innych
zapewne kobiet obraz zdradzającego, inny od wygodnego potępienia... "gdyż
taka jest natura samców".
Otóż wyobraź sobie Kaśku, że ca 90% tychże samców wstępuje w zwiazek
z pełną wiarą w spełnianie własnych oczekiwań, wraz z tą cudowną partnerką
na jaką właśnie trafili. Oczekiwań całkiem zresztą standardowych. Wszyscy
chca tego samego, miłości, szczęscia, względnego dobrobytu, spokoju, realizacji
innych pragnień u boku wybranki, razem ale i niekoniecznie. Wiadomo, jeśłi
związek jest udany to można góry przenosić... Dzieci są tak jakby naturalną
konsekwencją tego wszystkiego, a zarazem celem samym w sobie.
I najczęściej przez jakiś czas wszystkie sprawy układają się całkiem dobrze.
Zazwyczaj do czasu, gdy jedno z partnerów stwierdza, że drugie - mimo
najszczerszych chęci nie jest w stanie sprostać temu czy owemu wymaganiu.
Może to być sprawa banalna, jak gotowanie (jeśli wcześniej była umowa, że
nie stołujemy się poza domem), jakiś określony nawyk (palenie, czy też "pasja"
przesiadywania w fotelu przed telewizorem), lub potrzeby towarzyskie - nie
dokładnie takie same jak u partnera. Ale może to byc również cos poważniejszego -
na przykład temperament, albo prozaiczna sprawa charakteru właśnie, gdzie jakoś
tak dziwnie sie składa, że "przed śłubem to on(ona) był jakiś inny niż po śłubie"...
[I nie wystawiaj mi teraz swoich RAD jak temu zapobiegać, bo NIE O TO
CHODZI!]
Zalecenia typu "powinno się", "należy", - to są banały dla grzecznych dzieci.
Oczywiście słuszne! Ale niestety - związek dwojga ludzi to nie efekt
korzystania z podręcznika dobrej kuchni!
Tutaj znaczenie mają tysiące spraw ... warunki lokalowe, ilość osób na metr
kwadratowy mieszkania, dochody w kontekście oczekiwań, zdolność do
świadomego pokonywania trudności wychowawczych, zdolność do rezygnacji
z poprzednich nawyków na rzecz tworzenia nowych wartości, fizyczne możliwości
dawania sobie nawzajem satysfakcji seksualnej, gdzie to ostatnie (mam nadzieję,
że to wiesz) jest również procesem doskonalącym się przez całe lata i nigdy
w zasadzie nie wiadomo czy to już koniec czy jeszcze cos nas może czekać dobrego...
Strzelam tu po tematach jak karabin maszynowy i wiem dobrze, że takich punktów
potencjalnie zapalnych są tysiące. I znów - Twoje rady, że "należy to i tamto" są
z innej bajki! Wszyscy wiedzą co należy, a jednak robią co innego. Dlaczego!!?
Realia są takie, że zdolność partnerów do WSPÓLNEGO pokonywania trudności
jest pierwszą rzeczą która _upada_ w związku (oczywiście nie w Twoim i nie
w Melisowym, a także nie w tych szczęśliwych, których jest ~10%). Jeśłi czegoś
się nie daje zrealizować za żadne skarby (na przykład namówić żony do codziennego
współzycia a nie raz na miesiąc), to człowiek staje na głowie, aby jakimś cudem
utrzymać to wszystko nadal w zgodzie, mając nadzieję że sprawy się jednak
ułożą - że zadziała skutecznie KOMPROMIS.
(A czymże innym jest "dogadywanie się", wspólna praca nad sobą !?)
W ten sposób moga mijać LATA. Trudno zgadnąć czy i kiedy coś zadziała!
Znam bardzo blisko - sześć, a nawet siedem par. Z jednym wyjątkiem, we wszystkich,
pierwszorzędnym powodem kryzysu była, nazwijmy to, niespójność intelektualna.
W dwóch przypadkach kobieta ma wyższe wykształcenie, mężczyzna średnie.
W pozostałych odwrotnie. Okazuje się, że po latach (gdy dzieci wychodzą już
z przedszkoli), czegoś w tych związkach zaczyna wyraźnie brakować - oczywiście
tym "lepiej wykształconym". Jakiś niedosyt, głód nie do opisania i potrzeby
kompensacji!
Oczywiście - poza związkiem (nikt nie mówi o zdradach fizycznych), gdyż okres
wzajemnej, zgodnej pracy nad sobą dawno już minął.
"Dziwnym" zbiegiem okolicznosci na każdy z tych związków nakłada się _POTEM_
(POTEM, POTEM) tak jakby drugi rodzaj kataklizmu - brak satysfakcji z pożycia
intymnego. I to wszystko po wielu latach spokojnego, wydawałoby się życia, gdyż
na zewnatrz wszystko wygląda correct.
I teraz odpowiedź na To, co Cię intryguje Kaśku. Jaki może mieć wpływ na związek
fakt zaspokojenia pewnych potrzeb poza związkiem. Otóż twierdzę, że (może) pozytywny.
Choć wcale nie mówię, że trwały! (trwałość, w odniesieniu do związku dwojga ludzi
jest czymś chyba jednak tylko bardzo pożądanym - choć to brzmi smutno).
Co było dalej z moimi przykładami?
W jednym przypadku związek został utrzymany dzięki ... zwierzęciu!! Tak jest!! Pies
okazał się tak doskonałym kumplem, tak absorbującym energię, że rozmowy z innymi
posiadaczkami psów w zupełności wystarczyły aby pan domu wracał do niego z nową
energią ;). Po kolejnych -nastu latach kryzys wygasł. W dwóch przypadkach kryzys
skończył się ... grubo przedwczesną śmiercią mężczyzny. I to, bez żadnych zdrad
fizycznych. W dwóch kolejnych przypadkach rzecz zakończyła się migracją
strony lepiej wykształconej za granicę. Bezpowrotną. Dwa ostatnie przypadki z tej
pobieznie złożonej listy najlepszych przyjaciół i znajomych, skończyły się rozwodem.
Na dobrą sprawę można szukać dalej, ale nie w tym rzecz. I tak możesz powiedzieć,
że próbka jest niereprezentatywna. [cookie] dałby przykład czegoś diametralnie
innego, o ile dobrze pamiętam.
No i na koniec powiem, skąd tak dobrze znam te przypadki. Ano tak się złożyło, że
to do mnie trafiły te nieusatysfakcjonowane, jak i "opuszczane" mężatki i to wcale
nie dlatego, że tylko ja ich potrzebowałem. Te całkiem niewinne "usługi" świadczone
były ku obopólnym korzyściom a z mojego punktu widzenia największymi
beneficjentami tych korzyści były ... moje dzieci. Niepojęte - prawda...;)?
O własnym zyciu nie zamierzam jednak opowiadać.
I tak za dużo "konkretów" wstawiłem tym razem...
> Kaska
>
All
|