Data: 2004-01-16 22:50:56
Temat: kryzys czy...? [dłuuuuuuugie]
Od: "Katia" <m...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Od jakiegos czasu nie mozemy sie z TZ zupelnie dogadac... czasami jest
dobrze, a czasami zastanawiam sie, czy nie powinnismy sie rozstac.....
Ale od poczatku:
poznalismy sie 2,5 roku temu, kiedy bylam na najlepszej drodze na slubny
kobierzec - nie z nim, a z ojcem mojej coreczki, ktory zostawil mnie w
ciazy, a potem sie opamietal i chcial wrocic... no i moze by wrocil i
dzisiaj bylibysmy szczesliwym malzenstwem z dwojka dzieci (nie zaluje),
gdybym nie poznala TZ. Poczatki byly cudowne - jak to zwykle bywa, znowu
poczulam sie kochana i rozumiana (nie to, co z ojcem dziecka, ktory
stwierdzil "postanowilem byc z wami, pozostaje mi tylko sie w tobie
zakochac"). Po kilku miesiacach musielismy sie rozstac, bo mieszkamy w
roznych miastach (a nawet panstwach) - a ja przebywalam w rodzinnym miecie
TZ tylko czasowo. Jednak caly czas pisalismy do siebie, przesiadywalismy
godzinami w gg, a srednio co 1,5 miesiaca widywalismy sie. Spedzalismy tez
razem wakacje. Niemal od poczatku naszej znajomosci TZ utrzymywal, ze jestem
"kobieta jego zycia" i ze planuje slub (wtedy mowil, ze za 2 lata)... jednak
czas mijal, a nasza sytuacja pozostawala bez zmian - ustalilismy, ze
przeprowadzi sie do Polski, ale nic nie robil w tym kierunku, nawet nie
probowal sie dowiedziec, jakie sa mozliwosci. Skonczyl uczelnie, pracowal...
i.... dalej widywalismy sie co 1,5 miesiaca i w wakacje, i on dalej mowil o
slubie... za 2 lata. Jednoczesnei utrzymujac, ze bardzo mnie kocha i nie
wyobraza sobie zycia beze mnie.
W koncu wkurzylam sie i zapytalam, jak to jest, ze tylko ja tak to
przezywam, ze tesknie, i nie moge zniesc rozstan, a on nie. Odparl, ze on
jest szczesliwy z tym, co ma... powiedzial to akurat w momencie wsiadania do
pociagu, potem bylo pare tygodni ciszy z mojej strony, nie odpowiadania na
maile, telefony i smsy.
W koncu wszystko wrocilo do normy, ale... jzu nie bylo tak, jak dawniej. Od
tamtej rozmowy minal ponad rok, ja czuje sie oszukana jego deklaracjami. Od
kilku miesiecy znowu nastapila pewna zmiana, tzn. TZ zaczal COS ROBIC -
konczy swoje sprawy u siebie i po malu szuka mozliwosci przeniesienia sie do
Polski (co nie bedzie latwe). Ja jednak nie potrafie sie tym juz cieszyc,
pomijajac strach przed problemami ktore nas czekaja, wiem ze wyemigrowac nie
da sie z dnia na dzien, na to trzeba miesiecy, a moze lat. Gdyby zaczal 2
lata temu.......? Nie wiem, czy to, co mowi teraz, jest kolejna obietnica,
ktora nigdy nie zostanie spelniona? Czy bede mogla mu jeszcze zaufac? Teraz
nie moge. On o tym wie, i tym bardziej mu trudno robic cokolwiek dla naszego
zwiazku, widzac moje nastawienie. Czuje ze oddalamy sie od siebie - i
psychicznie, i fizycznie. Wydaje mi sie, ze on wcale nie chce zadnego slubu,
ani rodziny, a wszystko to robi tylko dlatego, ze ja tego chce (musze
przyznac, ze bardzo chce - rodziny, drugiego dziecka, przez co zachowuje sie
jak ktos kto obsesyjnie boi sie staropanienstwa) - moze ma wyrzuty sumienia,
ze "zabral mnie sprzed oltarza" - i gdyby nie on, to mialabym teraz meza i
rodzine (o ile juz bym nie byla po rozwodzie)......
Nie wiem, czy to tylko przejsciowy kryzys, czy to poczatek konca..... a nie
chce czekac kolejnych kilku lat, zeby sie przekonac, ze to byl jednak
poczatek konca....
Katia
|