Data: 2008-03-25 23:41:22
Temat: Re: Porzucony...
Od: "Zepsuty" <z...@o...eu>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Poznaliśmy się ponad 6 lat temu, mamy teraz po 25 lat.
/ciach/
> I jak sobie radzic z bolem rozstania?
> Bede wdzieczny za pomoc
> Piotr
no to mamy podobny problem chłopie...
moja wersja:
Początek tej historii miał miejsce ponad 5 lat temu. On 35 letni żonaty facet
którego małżeństwo chyliło się od lat ku upadkowi. Ona – lat 29 mężatka od 3
miesięcy.
Poznali się przypadkiem. Wczasy w jednym ośrodku, wspólne granie w bilard 2
małżeństw, wspólne wyjścia na piwo, imprezę... no właśnie... imprezę.
Na jednej z imprez jego żona poszła spać, jej mąż też stwierdził że nie ma po
co dłużej siedzieć. On i ona zostali. Długa rozmowa w wesołym towarzystwie,
trochę alkoholu i wreszcie wspólny spacer na „molo”. Wrześniowe noce nie
zawsze są ciepłe więc on objął ja czule , przytulił, pocałował.....
Rano próbowali nie patrzeć sobie w oczy , ale tej nocy stało się coś co
spowodowało że on zobaczył nową szanse na szczęście dla siebie. A mówiąc
prosto poczuł ze znów kocha.
Następne dni to jego wewnętrzna walka. Zadzwonić do niej? Zapomnieć o tym
wieczorze?
Zadzwonił. Pierwsze spotkanie u niej w biurze, koleżeńskie bez słowa na temat
tego co było wtedy na pomoście. Przyjechał nawet jej mąż i zabrał ją do domu.
Za kilka dni drugie spotkanie. Niezła restauracja, miła atmosfera kilka godzin
spędzone na pogaduchach . Mieli o czym rozmawiać. Poza tym ona była śliczna i
samo patrzenie na nią było cudowne.
Później poszło jakoś szybko. On wyrzucił z siebie wszystko co chciał
powiedzieć na ławce w parku, ona za kilka dni, przed wejściem do samolotu
wysłała smsa ze słowami na które czekał.
Tak, kochali się. Może jeszcze to nie była prawdziwa dojrzała miłość tylko
zakochanie ale czy może być lepszy początek?
Następne 2 miesiące to burza uczuć i namiętności.
Wreszcie wspólny wyjazd. Jeszcze nie tak całkiem oficjalnie razem , ale
wspólny pokój w hotelu i bycie 24 godziny na dobę przy sobie było spełnieniem
marzeń.
Po powrocie On postawił sprawy jasno. Wyprowadził się od żony, zaczął budować
fundament pod nowe życie. Ona szczęśliwa mieszkała u niego oszukując rodzinę
że ma małżeńskiego doła i mieszka u koleżanki.
Niedługo nadszedł czas który większość z Was nazywa świętami. Facet z białą
brodą, prezenty itp... i to był powód pierwszego kryzysu. Ona spędziła te
święta ze swoim mężem .
On siedział sam i rozmyślał dlaczego tak? Naszły go wątpliwości. A przy okazji
jego żona nie miała zamiaru odpuścić. Wykorzystała dzieciaka (no tak, był w
tym wszystkim dzieciak) rozbudziła rządzę i małą bitewke wygrała. Ale tylko
bitewkę. On nadal chciał być przy swojej „Jennifer”. Następne miesiące to
walka żywiołów!!! Jej decyzja : rozwodzę się!!! Jaki on był wtedy
szczęśliwy!!! I przyszły następne święta, te z jajkami które znów spędził
samotnie...
Żeby skrócić opowieść... następny rok to kolejne burze przerywane okresami
niebiańskiego szczęścia. Odchodzili od siebie a zaraz potem wpadali sobie w
ramiona pełni czułości i namiętności. Jednak przez cały ten czas do nich
należały tylko wieczory i noce. W dzień on nie istniał w jej świecie .On nie
znał jej przyjaciół, rodziny , znajomych....
Czekał....czekał marząc o tym żeby kiedyś być naprawdę razem. Zacząć budować
DOM. Mieć dziecko, rodzinę wspólne życie.
Postanowił postawić wszystko na jedną kartę!!! Będzie tak jak ona chce. Będą
się spotykać z tymi ludźmi których zaakceptuje ona. Będą żyli wg jej zasad i
pragnień. Zaczęli urządzać wspólnie jej mieszkanie. Padła deklaracja w której
obiecał że będzie tak jak ona chce że skończy ze swoimi znajomymi, że nie da
żadnego powodu do zazdrości.
Przez następne 3 lata on dotrzymał słowa. Chciał tylko drobiazgów. Wspólne
weekendy, wspólne wakacje ... Niestety... to było za trudne...dla niej...
Do tego w tzw międzyczasie jej romans z kolegą z pracy, jej romans z .... jej
cyberek z ... znów kolega z pracy...
A on ... jakoś mu się udawało to przerywać na czas , przymykał oko, nie
chciał widzieć złego ... a w zasadzie to nie musiał bo był zaślepiony uczuciem.
No właśnie , i tak to trwało ponad 3 lata.
I w sobotę usłyszał „ nie kocham Cię, nie potrafię z Tobą żyć”
Kurcze , jak to jest? Od dawna wiedziałem ze ona mnie nie kocha. Nawet mimo to
że jeszcze 2 tygodnie temu była wspólna kolacja, kochali się i ona powiedziała
w ekstazie to co tak uwielbiał: kocham Cię...
Czy naprawdę jest tak że rzeczy niewypowiedzianych nie ma?
Czy musiałem usłyszeć żeby to do mnie dotarło?
Czy ja jestem jakiś pierdolnięty?
Pozdrawiam
On ( nie mylić z owczarkiem niemieckim)
Ps
Nadal ja kocham ;-(
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
|