Data: 2010-02-01 23:30:00
Temat: Re: Pytania na które też nie znam odpowiedzi.
Od: "Redart" <d...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "medea" <e...@p...fm> napisał w wiadomości
news:hk7lkl$t45$1@nemesis.news.neostrada.pl...
> Trudno obciążać w równym stopniu osobę zdradzaną co zdradzającą.
No trudno ... I raczej nie należy, tak generalnie.
> myśleniu, że coś takiego mogłoby się udać na dłuższą metę. IMO pomysł
> pozbawiony zupełnie wyobraźni - w związku, w którym dwoje ludzi się nie
> potrafi między sobą dogadać, a przede wszystkim - w którym są dzieci.
Sprawa jednak nie jest tak oczywista. Jak mówiłem - szukałem kontaktu
z ludźmi, którzy żyją w takich związkach. Udało mi się porozmawiać z jednym
facetem, który miał już dorastajacego syna i żył w takim związku.
Szczególnie zaś go właśnie o relacje z synem wypytywałem.
Więc wychodziło na to, że 'jakoś się da', aczkolwiek facet podkreślał,
że jego syn akurat tej cechy 'otwartości' nie podzielał, dość wyraźnie
zaznaczał swoją odrębność od ojca w tej kwestii. Ojciec wydawał się
kumaty, szanował to. Wyczuwałem jednak, 'pod spodem' czai się mnóstwo
spraw, które nie są proste, a facet też specjalnie wylewny nie był.
Generalnie moja ocena była taka, że się da, ale ryzyka są bardzo duże
i trzeba jednak mieć specyficzne szczeście do partnera(ów) o bardzo
podobnych poglądach i stylu życia. Tu się nikogo nie da do niczego
przekonać. To po prostu jest zbyt fundamentalna kwestia. Wątek syna
skłaniał mnie do refleksji, że z punktu widzenia dzieci nie jest to
sytuacja w pełni kontrolowana, że model wychowania w takim związku
też musi być specyficzny. Suma-sumarum - nie czułem tego i nie czuję.
Nie mogę powiedzieć, że relacje w tej rodzinie były spłycone,
pozbawione miłości czy coś w tym stylu - po prostu za mało wiem.
W szczególności nie było opinii jego żony. Osobiście jednak wiem,
że ostatecznie - to zupełnie nie dla mnie. To są zabawy dla ludzi
majętnych, bardzo dobrze zorganizowanych i którzy mają dużo
wolnego czasu i są od początku zgodni co do tego, że tego chcą.
> Pomysł może dobry o tyle, że pewnie był tak wielkim szokiem dla Twej żony,
> że poczuła się zmuszona coś z tym fantem zrobić. ;)
Na pewno miało to znaczenie. Wygląda to trochę tak, że przyparłem
jądo muru, ale ja nie bardzo miałem wyjście, nie widziałem go.
Tak - szaleństwo to dość dobre słowo. A żona je bagatelizowała.
Już dużo wcześniej wiedziałem, że sobie sami nie poradzimy, więc
proponowałem terapię małżeńską. Wyszukałem(vonBraun miał tu epizodyczny
udział) i zaciągnąłem ją. Po jednej wizycie żona zrezygnowała -
w ogóle nie czuła swojej roli w tym wszystkim. A ja byłem dobity.
Za drugim razem to już ona szukała terapeuty i miała zupełnie
inną motywację :) To był ten plus - ale koszt był ogromny.
To była po prostu masakra. Wszystko się wymknęło spod kontroli.
Dzisiaj oczywiście pewnie bym sprawy poprowadził inaczej,
nie po ostrzu noża. No ale dzisiaj jest już 'po', jesteśmy
trochę innymi ludźmi.
|