Data: 2006-01-28 13:07:45
Temat: Re: Faworki. Czemu nie chrupiące?
Od: Anna Tuszewska <a...@p...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Witam,
> Kurczę, właśnie zrobiliśmy faworki wg przepisu z książki. Są prawie dobre,
> tylko nie są takie chrupiące, jak powinny być. Czemu???
Robie wprawdzie faworki z innego przepisu, ale wypraktykowalam u siebie,
co wplywa na chrupkosc, wiec moze pomoge :)
(1) Cienkie walkowanie - u mnie jest tak, ze jesli wydaje mi sie, ze juz
cieniej nie mozna, to jeszcze jest troche za grubo. Najlepsze ciasto
jest wtedy, kiedy przez nie przeswituja lekko sloje stolnicy - czyli
bardzo cienkie. Kiedy walkuje grubiej, nie sa juz az tak chrupkie.
(2) Temperatura tluszczu - nie moze byc ani za wysoka (faworki sie pala)
ani za niska (smaza sie zbyt dlugi i nasiakaja tluszczem). Przy zbyt
niskiej temperaturze moga nie byc chrupiace. Generalnie powinno sie
smazyc dosc szybko - dla mnie temperatura jest ok jesli praktycznie od
razu po wrzuceniu faworek syczy, rosnie i wyplywa na wierzch, ale
tluszcz nie ciemnieje (to z kolei oznaka ze temperatura za wysoka).
Na mojej kuchni jest dosc trudno utrzymac stala temperature, wiec ciagle
podkrecam lub nawet odstawiam na chwile patelnie z tluszczem do
przestygniecia.
(3) Odpowiednia wilgotnosc ciasta w momencie wrzucenia na patelnie -
jesli np. przygotuje sobie najpierw wszystkie faworki a potem dopiero
smaze, w momencie smazenia ciasto jest juz przesuszone i chlonie za duzo
tluszczu. Efekt - nie sa chrupiace.
Najlepiej smazyc faworki w 3 osoby i utworzyc mala tasme produkcyjna:
- pierwsza osoba walkuje, kroi i przewija faworki,
- druga osoba podbiera jej natychmast przygotowane faworki i smazy,
wyjmuje z patelni i przeklada do garnka z pogniecionym papierem pakowym,
zeby obciekly z tluszczu,
- trzecia osoba pobiera po obcieknieciu, pudruje i uklada na talerzu. To
spokojnie moze byc dziecko w prawie dowolnym wieku.
Jednoosobowo tez mozna, ale zajmuje to znacznie wiecej czasu, bo nie
mozna nic przygotowac na zapas.
(4) Jakosc smietany - jesli malo tlusta, faworki beda mniej chrupiace.
I na koniec moj przepis (tzn. mojej babci) - bardzo prosty. Niestety
malo precyzyjny jesli chodzi o proporcje, ale ja zawsze robie na oko:
5 zoltek
5 lyzek gestej tlustej smietany
maki ile sie wgniecie (ciasto troche lzejsze niz na makaron, ma byc
elastyczne)
ok. lyzeczki soku z cytryny
maly kieliszek spirytusu
szczypta soli
Na ogol robie z 5-6 zoltek - zaczynam od nieduzego kopczyka maki i
startowej liczby zoltek i lyzek smietany (np. 3), zagniatam i sprawdzam
konsystencje pod katem tego, czego trzeba dodac. I dosypuje maki lub
dolewam 1 zoltko + 1 lyzke smietany az mam konsystencje ciasta
makaronowego. Czasami koncze na 5 zoltkach, a czasami na 10 :)
Potem dodaje sol, spirytus i cytryne - ciasto robi sie wtedy troche lzejsze.
Ciasto wg tego przepisu nie potrzebuje wybijania.
Smaze zawsze na smalcu.
Pozdrawiam,
Ania.
|