Data: 2002-01-21 11:15:54
Temat: Re: Jestem powodem rozstania...
Od: "Margolka Sularczyk" <m...@p...bg.univ.gda.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Kami napisał(a) w wiadomości:
>Ja się o to otarłam. Zbyt mocno chyba, nie byłam na to absolutnie
>przygotowana, zbyt młoda... Zresztą - czy na to można być przygotowanym?
>Z którejkolwiek strony "barykady" będąc?
Trzeba byc przygotowanym :/ A w kazdym razie trzeba zdawc sobie sprawe z
tego, ze to nie sa sprawy, ktore dotykaja tylko sasiadow, znajomych i
jakichs ludzi z tokszolow. Trzeba byc swiadomym i czujnym. Jak zolnierz.
>Wiem tyle, że to się zdarza. Że ludzie czasem myślą, że im się uda, że
>są dla siebe. Są tego pewni tak dalece, że są gotowi przyrzec sobie, że
>na zawsze, że razem. A potem coś się rozwala. I czasem ludzie "kładą
>laskę", ale czasem próbują walczyć - bez skutku. I co wtedy? Czy wolno
>któremuś z takiego "rozpadniętego" związku odmówić prawa do szczęścia?
Jesli ten zwiazek rzeczywiscie jest "rozpadniety" i jesli ten ktos wlozyl w
to wysilek, zeby jednak ratowac, jesli wykazal odpowiedzialnosc i nie
powiodlo sie - moze probowac znowu. Ale "tak lekko przesuwamy sie z objec do
objec"(H. Poswiatowska) ... to juz nie. Rozumiesz, co mam na mysli?
>I tak sobie jeszcze myślę, i BARDZO chcę w to wierzyć, że jeśli jest
>sobie związek, i opiera się na miłości, szacunku, zaufaniu - to nikt
>trzeci nie wejdzie między tych dwoje. A jeśli już w ogóle dochodzi do
>takiej sytuacji, że pojawia się ktoś inny, to znaczy, że coś było nie
>tak. Ale - jednocześnie - wcale nie znaczy, że związek już jest spisany
>na straty. Wtedy trzeba się bardzo mocno zastanowić - czy się chce i czy
>warto.
Nic dodac, nic ujac.
Pociesz sie - duzo juz WIESZ. A to naprawde bardzo wazne.
Margola
|