Data: 2004-05-30 09:02:10
Temat: Re: Napady gniewy przy dziecku ...
Od: "Natek" <n...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
redart w news:c99qpt$hm2$1@news.onet.pl:
> Wysnułaś błędny wniosek, że uważam, iż nie jest potrzebna
> dyscyplina dotycząca regularności posiłków. Mi chodziło
> o to, że harmonogram żywienia Julii jest zupełnie niezależny
> od naszego. Że Jula dostaje na obiad słoik jakiejś papki
> od teściowej a potem jemy my, jak wrócimy z pracy.
> Jula wtedy podjada. Trudno - tu pory nie zmienimy.
> Niech podjada. Ale ostatnio nalegam, by żona tak sobie
> robiła kolację, by jadła ją razem ze mną i z Julą. A nie w
> czasie, kiedy Jula się kąpie albo już śpi. Wiem - to trudne.
> I teraz jest dylemat: czy opóźnić kolację Juli, czy żona
> powinna istotnie przeplanować swoje wieczory. Ja w tej
> chwili jadam razem z Julą i to samo co ona (ew. z drobnymi
> modyfikacjami). Moja żona jada o 23.00 wymyślne sałatki
> greckie z fetą, z których Jula może ew. wyjadać oliwki
> (kiszone oliwki są jej przysmakiem - żona nauczyła.
> Ja oliwek NIE CIERPIĘ).
O tej regularności być może źle zrozumiałam. Mówiłeś
coś takiego mniej więcej: dlaczego mała ma jeść regularnie,
skoro żona nie je regularnie (to nie cytat, piszę z pamięci).
Teraz rozumiem, że chodziło Ci w tym o 'uregulowanie' żony.
Wiesz, pisząc poprzedniego posta, nie chciałam się
wdawać w dyskusję o prawidłowym odżywianiu, bo to
jest ogromny temat. Chciałam tylko podsunąć Ci myśl,
żebyś wyluzował. Ale teraz, kiedy przytoczyłeś waszą
rozmowę, nie sposób się do tego nie odnieść. Powiem
Ci swoje zdanie.
Po tym, co mówi Twoja żona, widzę, że dużo wie na ten
temat. Ja też swego czasu poszukiwałam takiej wiedzy
i doszłam w końcu do podobnych wniosków.
Tu fragment:
<Moja Zona> prawda jest taka, że żywność jest skażona i trzeba postawić
na
różnorodność kabanosy nie są toksyczne bardziej niż żółty ser - są
toksyczne
inaczej - mam w domu książkę toksykologia żywnośći - pewnie do niej nie
zaglądałeś,
musisz wiec uwierzyć mi na słowo - nie ma idealnie adrowych rzeczy
<Moja Zona> trzeba spożywać różne rzeczy po to, żeby gromadzić różne
zdrowe i
potrzebne organizmowi związki ale również po to, żeby zapobiec
gromadzeniu się w
organiźmie toksyn jednego rodzaju
<ja-redart> Sorry, kasia. Nie wierzę Ci. A może inaczej: co z tego, że
czytasz te
mądre książki, skoro i tak ich konsekwentnie nie stosujesz ? Robisz
sobie wszystko
wybiórczo. Zdrowe kolacje przykładane konserwowymi ogórkami, solone
japońską sola i
przyjadane piccami albo innymi rzeczami z MCdonalda i KFC.
To co mówi Twoja żona o toksynach to prawda.
O różnorodności też. Jeśli pizza czy McDonald zdarza się
raz na jakiś czas, to nie jest tragedia. Jeśli dziecko
'w drodze' jest głodne i zje niezdrowe ciacha to też nie jest
tragedia. Organizm sobie z tym świetnie poradzi. O wiele
trudniej będzie organizmowi poradzić sobie z wiszącym
napięciem, z nerwami - wtedy pojawiają się problemy
z trawieniem.
Nie wiem, czy interesowałeś się medycyną chińską.
Mi się wydaje że każdy buddysta powinien ;)
Ale z tego co piszesz wygląda że nie, bo strasznie
się skupiasz na chemii, zapominając o energiach.
Nawet 'najzdrowsze' żarełko będzie się źle trawić, jeśli
np. kucharz nie przygotuje go z dobrym nastawieniem
czy jeśli będzie spożywane w 'niezdrowej' atmosferze.
To jest nie mniej ważne od chemii. Żadne 'prawidłowe'
reguły nie mają sensu, jeśli są narzucane i egzekwowane
w sposób, który wywołuje dyskomfort domowników.
Nie wdając się w szczegóły, moje najbardziej ogólne
wnioski dot. tematu dobrego odżywiania (z med. chińskiej)
- jakość produktów
- różnorodność produktów
- małe ilości pożywienia (stały lekki niedosyt)
Podkreślam trzeci punkt - małe ilości - jest bardzo ważny,
a zazwyczaj lekceważony.
Twoja żona ma rację, że praktycznie wszystko jest
skażone. Jeśli nie chemicznie, to są jeszcze 'utrwalacze'
w postaci jakiegoś promieniowania (zdaje się że podobnego
jak w mikrofali) - w ten sposób są utwalane np. sery, warzywa
- mnóstwo rzeczy i nie dowiesz się które. Wg medycyny
zachodniej to napromieniowanie jest nieszkodliwe, wg chińskiej
takie napromieniowane jedzenie jest martwe.
I właśnie m.in. stąd, że nie wiesz do końca, co kupujesz,
wynika zalecenie różnorodności. Jeśli pożywienie jest bardzo
mocno urozmaicone, jest większa szansa na to, że organizm
znajdzie w tym byle jakim pożywieniu potrzebne mu składniki
i nie nazbiera za dużo złych.
Tyle o jedzeniu. Teraz o was. Przerzucanie się argumentami
tata biochemik mama pediatra - to jakaś farsa.
Twoja żona czyta, stara się - to widać. Niewiele mam zadaje
sobie tyle trudu. Nawet jeśli popełnia błędy i daje dziecku
coś, czego lepiej by było nie dawać - to nie jest aż tak ważne,
skoro ogólnie dba o jakość żywienia. Ona poświęca na to
czas, uwagę, starania - a Ty to olewasz i każesz jej się ciągle
tłumaczyć. Nie możesz zrozumieć, dlaczego tutaj zarzucamy
Ci agresję - to jest właśnie agresja, choćbyś mówił delikatnie
- Ty ją zamęczasz własnym zdaniem na każdy temat
(a przynajmniej tak to wygląda).
Podejmowanie decyzji o zakupie tego czy innego produktu
nie jest jakimś fascynującym procesem, często odbywa się
intuicyjnie - a Ty zmuszasz ją do argumentowania, dlaczego
to a nie siamto - można dostać alergii na takie rozmowy.
Przejmujesz się tym, o której kolacja, razem czy osobno itd.
To wszystko jest nieważne, dopóki nie naprawicie klimatu
między wami. Wspólne kolacje na to nie pomogą. Wydaje
mi się, że sami nie naprawicie, że potrzebna jest dobra
terapia dla was obojga.
* Natek
|