Data: 2013-01-23 14:13:53
Temat: Re: życzenia
Od: "Ren@t@" <r...@w...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "Chiron" napisał w wiadomości
news:kdb6on$lpj$1@node1.news.atman.pl...
| Użytkownik "Ren@t@" <r...@w...pl> napisał w wiadomości
| news:kd5sq6$98u$1@node1.news.atman.pl...
(...).
| > Teraz cofnijmy się dzień wcześniej (w stosunku do początku poprzedniego
| > akapitu). Na salach przedoperacyjnych jest trójka dzieci wymagających
jak
| > najszybszej operacji (w tym moje) i tylko jedno miejsce na sali
| > pooperacyjnej bez większych widoków na to, że w rozsądnym czasie się coś
| > zwolni bo na OIOM-ie też komplet - wszystkie respiratory i monitory
| > zajęte.
| > Lekarze muszą podjąć decyzję, któremu dziecku dać szansę - trzy pary
| > rodziców: jak myślisz o czym wtedy marzyliśmy? Spełniło się marzenie
moje
| > i
| > mojego mężą. I wiesz jakie były tego skutki?: nasz syn żyje, tamte
dzieci
| > nie. Oczywiście jestem wdzięczna Bogu, że to moje marzenie zostało
| > spełnione
| > i że to moje dziecko żyje (czyli w sumie, że to nie mój świat wtedy
| > runął w
| > gruzy ale świat tych dwóch innych par), ale też i nie umiem o nich nie
| > myśleć. A może wg. Ciebie powinnam zapomnieć - bo w sumie nie miałam
| > większego wpływu na decyzję lekarzy
(...).
| > To był przykład marzenia autentycznego, spełnienie się którego miało
wpływ
| > negatywny na życie innych ludzi. Ale mimo to zaliczyłabym go do "mądrych
| > marzeń".
(...).
| Nie chcę ciągnąć wątku "co Aicha chciała powiedzieć" bo- jak już
| napisałem-każde z nas pewno i tak zostanie przy swoim.
Ano tak - nic nowego już się w tamtej kwestii raczej nie da dopowiedzieć.
| Jak dla mnie- ok. To, co
| napisałaś powyżej uważam za co najmniej ciekawe. Widzę tu potwierdzenie
| tego, co piszę tu także cały czas- i przez co czasem zbieram cięgi i
| zarzuty o antykatolicyzm.
Zarzuty zbierasz za specyficzną interpretację/zapis tej interpretacji. Bo
jak to ktoś kiedyś napisał (a ja mam podobne odczucia) jesteś lepszym
(=lepiej wpasowójesz się w panujący w narodzie stereotyp) buddystą od
Redarta. Przekonanie o tym, że wybieramy rodzinę w której się rodzimy
(sprawiasz też wrażenie jakbyś wierzył w reinkarnację) + pojawiająca się od
czasu do czasu fascynacja wróżeniem/okultyzmem (=taki sposób pisania, który
stereotypowo, najwyraźniej nie tylko mnie kojarzy się z fascynacją). Przy
czym ja w jakiś sposób potrafię to zrozumieć - we wczesnej młodości też
miałam "romans" z wróżeniem i do mnie też karty bardzo dużo "mówiły" a potem
w jakiś (niewytłumaczalny dla tych którzy tego nie przeżyli) sposób
"odczuwałam" przyszłość (a w niektórych miejscach także przeszłość) nawet i
bez kart. Tyle, że po jakimś czasie mnie to zaczęło przerażać i chyba
właśnie to najbardziej "kazało" mi wrócić do KRK i inaczej tą "przygodę" i
jej konsekwencje traktuję. Dlatego czasami na to co piszesz np. o
ustawieniach patrzę z niejakim przerażeniem (zgadzam się z KRK: dla własnego
dobra trzymać się daleko). Ale wnioski i przemyślenia nadają się na paranuki
(względnie religię) a nie tutaj.
| Jednak- to naszymi wyobrażeniami, myślami, myślokształtami,
| etc- kształtujemy naszą rzeczywistość. Coś, co się wydarza-
| najpierw zaistnieje w naszej "głowie".
W jakimś sensie tak - do tego o czym myślimy zdążamy. Niezależnie od tego
czy tego chcemy czy się tego boimy. Ale IMHO są tego pewne granice: choćby
trzęsienia ziemi czy choroby u kogoś innego nie wywołamy (chyba, że mamy
konszachty ze złymi duchami). Można też sprawę potraktować od drugiej
strony - coś/ktoś nam podpowiada co się zdarzy jeżeli na rozgałęzieniu
ścieżek naszego życia wybierzemy daną obcję.
| Gdzieś kiedyś przecież właśnie tak
| wyobrażałas sobie np Twojego męża, dzieci- czyż nie?
Raczej nie. Rodzina wydawała mi się poligonem ciągłych walk o wszystko z
której wychodzi się do świata by odpocząć. A ta którą mam jest oazą do
której się wraca by odpocząć od świata w którym trzeba walczyć.
Co do dzieci od zawsze (do pewnego momentu) byłam pewna, że będę miał córkę
i syna (tak kiedyś wywróżyła moja matka i powtarzała to dość często). Nie
miałam jednak pomysłu skąd te dzieci wezmę bo wychodzenie za mąż nie
wydawało mi się dobrym pomysłem na życie (dzieci mieć chciałam - jak mniej
więcej podrosłam do etapu, że rozumiałam co i jak uznałam, że moją jedyną
możliwością będzie adopcja i przystąpiłam do realizacji planu: zdobyć
odpowiednie warunki materialne, żeby mi dzieci na wychowanie dali. Nie pisz
na ile to było naiwne - trudności w adopcji przez osoby samotne itd., to
było napewno zanim zmieniłam podstawówkę a zrobiłam to po 4 klasie).
Co do męża - też od zawsze (do pewnego momentu: trochę od poznania mojego
męża) uważałam, że małżeństwo jest dobrowolym pakowaniem się w piekło na
ziemi (obserwacja mojej rodziny ale też sąsiadów, w porównaniu z którymi u
nas było wprost rewelacyjnie bo choćby nikt nikogo nożem nie atakował, nie
próbował powiesić itd. "tylko" się kłócili - z opowieści rówieśników w
szkole, ze wspomnień babć, rodziców i ich znajomych z dzieciństwa też nie
wyłaniał się zachęcający obraz). I jak ktoś mi coś o ślubie mówił
odpowiadałam, że nie wyjdę za kogoś kto pali papierosy, pije alkohol, jest
agresywny i parę innych (=nie wyjdę bo takiego człowieka nie ma). I tutaj w
sumie mogę w jakimś stopniu przyznać Ci rację bo faktycznie za takiego
człowieka nie wyszłam: znalazł się taki spełniający moje wymagania i na
dokładkę posiadający jeszcze parę cech o których nawet nie wiedziałam, że
można marzyć :). Cóż tutaj selekcja negatywna zadziałała dobrze ;). Jak tak
się teraz zastanawiam to z mojego punktu widzenia patrząc mój mąż faktycznie
nie ma wad (a przynajmniej jeszcze się nie ujawniły :) ).
| Jeśli napiszesz, że nie- zadam pytanie:
| czym w swoim życiu się "programujesz"? Zaraz wyjaśnię-
| np kiedyś na shareingu kolega opowiadał, że od małego dziecka miał takie
| powiedzenie: "ja się nie boję- ja mam raka".
A bo ja wiem? Ktoś kiedyś mi powiedział,że jestem dziwna bo po pierwsze
jestem wdzięczna każdemu, kto obok mnie preszedł, że mnie nie kopnął a po
drugie jestem święcie przekonana, że w każdej sytuacji sobie poradzę. Może i
coś w tym jest jakby jeszcze zamienić na "muszę sobie poradzić sama". A sama
często powtarzałam "wyśpię się po śmierci".
| To ze starego dowcipu, jemu
| jednak to bardzo jakoś pasowało. Stało się to właściwie jego prawdą
| życiową- i pewnego dnia okazało się, że ma złośliwego nowotwora.
Jeśli chodzi o choroby - zawsze byłam przekonana, że nie mogę zachorować bo
wyląduję na śmietniku. I nawet z temp. w okolicach 39 udawałam, że nic się
nie dzieje i spokojnie mogę pracować jak zwykle. Więc i obecna sytuacja
(jestem ciągle zmęczona, bywam wyczerpana, potrzebuję ogromnych ilości snu)
straszliwie mnie przygnębia. Nigdy sobie czegoś takiego nie wyobrażałam,
nawet w czarnych wizjach. Ale faktycznie tak mi już pewnie do śmierci
zostanie i nie wyśpię się choćbym spała cały tydzień.
| Praca ze
| swoją osobowością, (jak myślę- przede wszystkim)- pozwoliły mu się uwolnić
| od tych myślokształtów- co też zaskutkowało szybkim ozdrowieniem.
Ja nowotwora - przynajmniej złośliwego nigdy nie miałam - to był błąd w
diagnozie. Przy takim umiejscowieniu i tempie postępowania paraliżu
umarłabym w kilka tygodni albo i dni. Jeżeli bym to miała rozpatrywać
metafizycznie - to też mam parę pomysłów (w innym stylu niż Twoje) i gdzieś
tam tlącą się nadzieję, że to tylko lekcja czegoś i jak się nauczę wszystko
wróci do normy.
| Nigdy nie
| miał przerzutów- co przy jego rodzaju nowotwora prorokowali mu lekarze.
Nie
| chcę trywializować jego życia- był naprawdę wspaniałym człowiekiem. Zrobił
| sporo w swoim życiu, obserwowałem, jak u niego wspaniale zachodzi proces
| wybaczania- a miał co, zapewniam. Zawsze też miał marzenie, żeby nie być
od
| nikogo zależnym- w sensie bycia sparaliżowanym, takim, który nie może
| samodzielnie żyć.
Też mam takie marzenie. I nadzieję, że tak jak moi przodkowie (o których
cokolwiek wiem) i rodzeństwo moich dziadków (i to z obu stron) umrę sobie we
śnie będąc jeszcze na chodzie.
| Miał wypadek samochodowy- groził mu paraliż (coś z
| kręgosłupem). Nasza wspólna znajoma rozmawiała z nim jednego dnia-
| opowiadała, że był bardzo zaniepokojony tym, że będzie niezdolny do
| samodzielnego życia- pocieszała go. A w nocy...stanęło mu serce.
IMHO miał szczęście (=w takiej sytuacji też bym tak chciała).
| Akurat przyszła mi ta historia na myśl jak czytałem ten post. Choć na
kursie
| Silvy nauczyłem się specyficznie patrzeć na różne wydarzenia i związane z
| nimi myśli- akurat pomyślałem o tym. Jakże ważne jest to, o czym naprawdę
| marzymy. Ważne, żebyśmy byli za nasze marzenia odpowiedzialni. Uważaj, o
| czym marzysz- bo Ci się spełni.
Zgadzam się z tym - poza Silvą, IMHO jest niebezpieczny i lepiej się w jego
zasady nie pchać. Za te różne kursy też Ci się obrywa antykatolicyzmem -
katolicym je odradza, IMHO nie bez powodu).
| Niejako druga część Twojego postu. Moje dziecko urodziło się z brakiem
| komory międzyprzegrodowej. W RPA przeprowadzano już takie operacje na
| świecie, i- do Holandii przyjechał lekarz, który te operacje
przeprowadzał.
| Istniała możliwość załatwienia tej operacji w Holandii. Istniała- więc z
| żoną zrobiliśmy wszystko, żeby załatwić. Ponieważ nie pojechało inne
| dziecko podobną wadą- to pewno ono umarło- nie wiem. Nie pojechało-
| bo rodzice nie
| mieli takiej siły przebicia. Sytuacja podobna do Twojej, prawda?
W pewnym sensie trochę tak - ale nie w rozważanym aspekcie. Mieliście
trudniej, nasza operacja odbyła się w Polsce (Matka Polka). I siły przebicia
oraz starań wymagało znalezienie się w tym szpitalu na oddziale jeżeli nei
było się z rejonu (więc tamci rodzice też się postarali). Różnicą też było,
że wszyscy się znaliśmy i znaliśmy dzieci. My tam razem, w jednej sali
przebywaliśmy przez tydzień od 8 do 22. To opisane przeze mnie to był
ostatni krok. Nie wiem co przesądziło o wyborze (może to, że mieliśmy bardzo
wyjątkową wadę, może to że siedziałam przy nim w nocy chociaż nie było
wolno - lekarze chodzili oglądać karty dzieci po północy i wtedy podjęli
decyzję, może najbardziej w jego wypadku się spieszyło) - z lekarzem
decydującym trudno było porozmawiać przed operacją - unikał rodziców na
wiele sposobów. Oddział był zamykany na zamki szyfrowe (rodzice z oddziału
znali kody ale się nimi nie chcieli dzielić). Rozmawiało się raz - przed
podpisaniem zgody na operację (zanim się poznawało realia kwalifikacji). Za
to po operacji już nas nie unikał i odpowiadał na wszelkie pytania -
wyjątkowo sympatyczny człowiek.
| Tylko
| szukanie swojej winy w takiej sprawie to IMO chyba tylko chęć "dowalenia"
| sobie.
Nie szukam winy. Nie czuję się winna. Najprawdopodobniej nie czułabym się
winna nawet gdybym wręczyła łapówkę i to zadecydowało. Tylko wiem, że to był
przykład marzenia spełnienie którego pogrzebało marzenia innych. I tym innym
szczerze współczuję. Podałam bo chłopak bronił się przed przyjęciem takiej
możliwości do wiadomości. Poszerzyłam granice jego wyobraźni ;)
| Owszem, można było niezałatwiać, wtedy pojechał by ktoś inny. Można
| równie dobrze nie jeść- i pożywienie rozdawać ubogim. To mniej więcej to
| samo. Tak uważam.
Ja też tak uważam. Głównym obowiązkiem człowieka jest zadbać o własne
dzieci - w następnej kolejności o inne osoby za jakie w taki czy inny sposób
jest odpowiedzialny.
--
Renata
|