Data: 2003-06-04 12:16:44
Temat: Rodzice i ich dorosle dzieci...
Od: "Nieufny" <l...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Wspominalem co nieco na ten temat w cudzym watku pt. "kasa", teraz jednak
chcialbym zajac sie tym dokladniej. Nie do konca pasuje mi to, co
przeczytalem tam w odpowiedzi, jednak w kontekscie tamtych wypowiedzi
chodzilo mi jedynie o aspekt finansowy doroslych dzieci mieszkajacych
wspolnie z rodzicami (mniej lub bardziej samodzielnie, ale w ich
mieszkaniu).
Dokladnie chodzi mi o prawa i obowiazki jednych i drugich, poszanowanie
wlasnej prywatnosci oraz odrebnosci w dazeniu do okreslonych celow, a takze
stopien (prawo) ingerencji w zycie takiego doroslego dziecka.
Ja mam prawie 27 lat i tak jakos sie zlozylo, ze nadal mieszkam z rodzicami
(prawie, bo w samodzielnym i odrebnym pomieszczeniu, bedacym jednak ICH
wlasnoscia), a do tego jestem w pewnym stopniu od nich zalezny finansowo.
Zarabiam zbyt malo, aby wystarczylo mi na wszystkie moje potrzeby,
przyjemnosci natomiast ograniczam do niezbednego minimum. Fakt, ze gdybym
wczesniej byl odpowiedzialniejszy i zawczasu pomyslal o tym, czy tamtym,
byloby teraz nieco inaczej. Czy jednak opisana wyzej pomoc rodzicow daje im
prawo do decydowania za mnie w pewnych sprawach? Rozumiem, ze oni chca jak
najlepiej (bo tak jest), ale w ktorym momencie powinien konczyc sie zakres
ich wtracania sie w moje zycie (o ile wogole powinien), a kiedy powinni to
robic? Moge zrozumiec pytanie (stwierdzenie) ojca: "wyjasnij mi, dlaczego ja
mam czuc obowiazek utrzymywania doroslego syna, a skoro Ci pomagam, musisz
dostosowac sie do moich warunkow". Czy to jednak jest do konca w porzadku?
Jesli tak, to dlaczego i na jakiej zasadzie? Dlatego, ze pomagajac mi, ma
prawo oczekiwac (zadac) cos w zamian, zwlaszcza ze robi to DLA MNIE? Dobra,
to tez moge zaakceptowac. Czy jednak nie jest przesada mowienie doroslemu
(27-letniemu) synowi, o ktorej ma wracac do domu (w sytuacji, gdy na drugi
dzien ow syn idzie do pracy - nie dotyczy dnia wolnego)??? Niby tez chce
dobrze, ale moim zdaniem sa pewne granice. To tak, jakbym ja, czy moj nieco
mlodszy brat, nie wiedzial, o ktorej trzeba sie polozyc, zeby rano wstac do
pracy i tak jakbysmy my nie byli swiadomi ewentualnych konsekwencji
(zmeczenia, niewyspania, itd.). Czy on powinien myslec za nas, nie
pozwalajac nam zyc naszym wlasnym zyciem? Nie pisze tu o powrotach skoro
swit (a gdyby nawet, to co z tego, jesli sporadycznie?), czy o
przesiadywaniu w knajpach, chlaniu i tym podobnych historiach, bo cos
takiego nie ma miejsca. Chodzi o zwykly wyjazd do kolegi, czy kolezanki -
godzina 23 i juz telefon z pytaniem, dlaczego jeszcze nie w domu. Czy fakt
pomocy ze strony rodzicow upowaznia ich do az takiej ingerencji w nasze
zycie???
Bardzo prosze o jakies konstruktywne opinie, gdyz ja z rodzicami nie
potrafie dojsc w tej kwestii do porozumienia i albo ja mam nawalone, albo
oni chca nas na sile uchronic przed zlem tego swiata, nie zdajac sobie nawet
sprawy, ze (imo) moga osiagnac skutek odwrotny od zamierzonego - oczywiscie
przy jakims niekorzystnym obrocie sytuacji. Mysle, ze ten problem nie
dotyczy tylko mnie i jest nieco szerszy, ma natomiast bezposredni zwiazek z
mysleniem, czy proba myslenia rodzicow za ich dzieci i uszczesliwiania
tychze dzieci "na sile", nie pozwalajac im zyc po swojemu i uczyc sie na ich
wlasnych bledach.
Pozdrawiam,
Nieufny.
|