Data: 2003-01-22 11:42:52
Temat: Re: Dzieciaczek sasiada...
Od: Basia Zygmańska <j...@s...gliwice.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
> Nie, nic niewlasciwego nie zauwazyłam... nie przejmuje sie bo mimo
wszystko
> jest to problem teoretyczny... tylko ze nie tak wydumany jakby sie
niektorym
> tu zdawalo. Znam przypadek autentyczny, dziewczyna na forum
dot.nieplodnosci
> przyznala sie ze za porozumieniem wszystkich stron "uzyła" w celach
> reprodukcyjnych brata meza (od razu mowie ze niezonatego). Czyli byl
to
> przypadek niejako biblijny. Dziewczyna spotkała się z szalonym
potępieniem
> ze strony forumowiczów, ale czy uprawnionym? Rozumiem ze dla
niektorych
> mezczyzn moze byc problemem nie przeskoczenia sam akt, swiadomosc ze
zona
> sie bzyknela, zdradziła znaczy... to akurat latwo mozna obejsc...
> Co takiego sie stalo w swiadomosci ludzi, ze to co kiedys uwazali za
> naturalne teraz jest takim tabu szmacącym godność męzczyzny?
Wg mnie głowny problem tkwi w świadomości tego zdradzonego mężczyzny.
Jesli on godziłby sie na taki "zabieg" świadomie - no cóz, to jego
sprawa.
Jednak problem może mieć swoje konsekwencje głownie natury
psychologicznej w znacznie poźniejszych latach.
Jesli np. dorastając dziecko nie spełni jego oczekiwań i ambicji.
Inny przypadek - kiedy kobieta nie mówi o tym meżowi i on się o tym
nie dowiaduje.
Wtedy z jego strony problemu nie ma, bo po prostu o tym nie wie.
Problemy moralne moze mieć kobieta (chociaż wcale nie musi).
Trzeci przypadek, kiedy kobieta robi to w tajemnicy, a prawda wychodzi
na jaw znacznie później.
Wtedy konsekwencje mogą być najpoważniejsze - łacznie z całkowitym
odrzuceniem dziecka przez meżczyznę, jego poczuciem mniejszej wartosci
z powodu bezpłodności itd ...
A robiac coś takiego, w co zaangażowane muszą być z koniecznosci 2
osoby ;-) nigdy nie mamy pewnosci, czy prawda nie wyjdzie na jaw po
pewnym czasie, choćby z zazdrości tego sąsiada o dziecko.
No i co wtedy ? Przypadek dwa zamienia sie w trzy ze wszystkimi
konsekwencjami.
W dzisiejszych czasach, kiedy nauka stwarza takie możliwosci ja w
takiej sytuacji wybrałabym in vitro za zgodą męża.
A gdybym żyła te 100 lat temu - wybrałabym nie sąsiada, ale
nieznajomego z jak najdalszej wsi (najlepiej wędrownego grajka),
byleby był nieco podobny do męża, a nigdy nie miał mozliwosci
spotkania sie z nim (a i ze mną ponownie).
Pozdrowienia.
Basia
|