Data: 2006-01-20 23:12:23
Temat: Re: O znęcaniu się nad dziećmi.... [Było: Re: Dorośli(imprezki) i dzieci...]
Od: "miranka" <a...@m...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
"Nixe" <n...@f...peel> wrote in message news:dqro9f$2d6m$1@news.mm.pl...
> I naprawdę nie rozumiem, dlaczego i z jakiego powodu mam w takiej akurat
> sytuacji stawiać kaprys dziecka na ważniejszej pozycji, niż potrzebę
> porozmawiania na osobności z koleżanką.
Bo ono jest za małe, żeby tę Twoją potrzebę zrozumieć.
> A teraz wyobraź sobie tupnięcie nogą i wrzask "a ja chcę siedzieć z tatą i
> już".
Hmmm, nie umiem sobie takiej sytuacji wyobrazić. Może dlatego, że w czasach
w których mogło dojść do takiego tupnięcia, dziecko (jeszcze przed
tupnięciem) otrzymywało ode mnie taką propozycję spędzenia czasu, która
skutecznie je od pokoju taty odciągała. A kilka lat później już tupnięcia i
wrzaski nie groziły, a dziecko samo sobie znajdowało zajęcia.
> Czy w tej sytuacji tata powinien przeprosić znajomego za zaistniałą
sytuację
> i przenieść spotkanie na inny termin albo umówić się w knajpie? Bo dziecko
> tupie nóżką?
Nie, ale jeśli chce mieć spokój, a dziecko jest za małe, żeby to zrozumieć,
niech zapewni dziecku opiekę (skuteczną) innej dorosłej osoby.
> Nie sądzę, by w tej dyskusji forma tej wypowiedzi miała aż tak duże
> znaczenie. Ja w każdym razie nie na niej się skupiałam. Chodziło głównie o
> to, że sama sugestia, że obecność dziecka nie jest w danej sytuacji
> pożądana, potraktowana została jako akt znęcania się nad nim.
Oj, chyba nie tak ten wątek się zaczął.
Nikt nie mówi, że obecność dziecka zawsze jest pożądana. Pytanie, co
proponujesz na czas tej "niepożądanej obecności". Zmuszanie go, żeby
samotnie siedziało w swoim pokoju? Dla mnie rozwiązanie nie do przyjęcia.
Mówię o sytuacji, kiedy dziecko NIE CHCE być samo w swoim pokoju podczas
dorosłej imprezy. Ma prawo nie chcieć. Mimo, że jest dzieckiem. A Ty, skoro
wiesz, że dziecko tego nie chce/nie lubi/nie jest na to gotowe, zorganizuj
imprezę tak, żeby obecność dziecka nie była problemem.
Właściwie im głębiej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mi wychodzi, że
to, co ja traktuję, jako przyznawanie dziecku należnych mu praw, Wy
traktujecie jako przyzwolenie na włażenie sobie na głowę. Tylko, że Adam mi
na głowę nie wchodzi, a swoje prawa nawzajem respektujemy. Gdzieś w tym jest
jakiś złoty środek. Gdzie? Nie wiem, muszę się zastanowić.
Anka
|