Data: 2008-09-22 21:43:55
Temat: Re: Szkoły nie chcą rad rodziców [długie]
Od: Adam Moczulski <a...@p...neostrada.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
waruga pisze:
>> Rodzice płacą niemałe podatki za które
>> wynajmują ludzi do opieki i nauki swoich dzieci. I jeszcze uważasz
>> powinni angażować się dodatkowo ?
>
> Dodatkowo oprócz tego "wynajmowania" tak??
> Padają tu ostre słowa i gromy, że szkoła, ma w nosie rodziców, nie chce ich
> widzieć, nie daje dojść do głosu itd. A tu w chwili gdy okazuje się, że
> komuś ci rodzice nie przeszkadzają i ma ochotę z nimi współpracować,
> pojechać na biwak, ognisko, to się domaga. Poza tym 666 twierdził, że
> rodzice chcą się angażować, a szkoła im nie daje na to szansy.
A może sprawa polega na tym że rodzice chcą się angażować w coś innego
niż kadra pedagogiczna by chciała ? Przypuszczam że te osoby co się
napraszają do RR należą do pospolitych pieniaczy, niezdolnych do
zorganizowania czegokolwiek, stąd mile widziani nie są. Ale co do
pozostałych :
W szkole jest tak (z reguły) - przedstawiciel kadry (dyrektor,
nauczyciel) ogłasza zebranym rodzicom "chcemy w tym roku zorganizować
imprezę X. Kto się zgłasza do pomocy ?".
A ja sądzę, że zapowiedź powinna wyglądać zupełnie inaczej : "proszę
państwa szkoła realizuje program nauczania i na tym się skupiamy, a
jeśli Państwo uważają że dzieciom należy się coś więcej, to proszę się
zorganizować i zrobić wycieczkę/dyskotekę/imprezę mikołajkową, a my
jako szkoła z chęcią na życzenie organizatorów udostępnimy
pomieszczenia, nadzór pedagogiczny etc."
>> Co być powiedziała gdyby Zarząd Dróg
>> Publicznych zwołał zebranie kierowców i tam wezwał ich do większego
>> zaangażowania w naprawę dróg ? Przecież każdy kierowca może w bagażniku
>> wozić wiaderko z piaskiem i dziury łatać na bieżąco ? Drogowcom tez mało
>> płacą, nawet stosunkowo mniej niż nauczycielom. W końcu w szkole moich
>> dzieci 98% budżetu idzie na płace, a oni wydają pieniądze na asfalt i
>> maszyny.
>
>
> No moment, naskoczyłeś na mnie.
A bo się nawinęłaś.
> Porównanie insynuuje, że oczekuję, iż
> rodzic odwali za mnie robotę. Wybacz, ale od dawna wiem, że nauczyć to mam
> ja, a nie rodzic, więc np. takie czytanie wałkuję tak długo z delikwentem,
> na różne sposoby aż zaskoczy, a w domu to ma utrwalić, poćwiczyć, a nie
> "nauczyć się".
Ale niestety mam wrażenie że coraz rzadziej tak jest. Przykład
chociażby podałem w wątku o wf.
>> W dodatku te żądania zaangażowania są podawane w jakiejś kuriozalnej
>> formie. Wycieczki - "jeden nauczyciel nie chce jeździć, inny chce".
>
> 666 twierdził, że po rozmowie z dyrektorem wie, jaka jest szkoła. Ja
> twierdzę, że jeżeli chce wiedzieć naprawdę to jeszcze musi wiedzieć kto w
> szkole spełnia jego oczekiwania. Może on akurat z tych co che te kuriozalne
> wycieczki i wtedy będzie narzekał, że w klasie jest za mało, a może na
> odwrót. Równie dobrze mógł być przykład o wałkowanych spodenkach na wf, bo
> może on chce do klasy gdzie nauczyciel takich wymaga itp.
> Są rodzice, którzy gdy zapisują pierwszaka, to np. do tej pani, bo ona taka
> spokojna, czasem nawet pada określenie, że jest jak "mama". A inni mówią,
> za spokojna, ooooooo, tamta to wygląda na energiczną.
>
> Dawno temu znałam panią (mnie nie uczyła, bo chodziłam do innej szkoły),
> już emerytkę, która wprost (w tamtych czasach niestety nikogo to nie
> ruszało) mówiła, że ona bije, jeżeli trzeba, to trzepnie dziecko i......
> miał zawsze chętnych, którzy chcieli, by uczyła ich dziecko. Dziś na
> szczęście inne czasy. Ale tym rodzicom to odpowiadało. Ja bym w życiu
> mojego dziecka do tej osoby nie posłała.
Sobie można zapisywać, a potem i tak się okazuje że dziecko i tak jest
w innej klasie. I co uważasz że należy zacząć kontakt ze szkołą od
awantury ? A potem jest gorzej, bo nauczycieli jest kilku i co zrobisz
jak (za sobotnią prasą) : "Miałam mnóstwo dobrych chęci, gorzej było z
nauczycielami. Chciałam zostać w podstawówce, ale nauczyciele nie byli
na to przygotowani i w końcu mieliśmy wszyscy już dość walki. W szóstej
klasie przeniosłam się do bydgoskiego ośrodka dla niewidomych. Potem
próbowałam pójść do normalnego liceum - VII LO w Bydgoszczy, ale w
gronie wspaniałych nauczycieli znalazła się czarna owca - historyk,
który nie chciał zrezygnować z robienia testów na sprawdzianach. Ja
testu nie rozwiążę, więc dałam spokój i wróciłam do ośrodka, choć to był
dla mnie koszmar."
Można coś z takim historykiem zrobić poza przypadkowym spuszczeniem go
ze schodów ?
>> Czyli wycieczki służą tylko spełnianiu zachcianek nauczyciela ? No tak
>> to wygląda.
>
> Nie, absolutnie nie. Gdyby to była moja zachcianka to żadna moja zielona
> szkoła nie odbędzie się nad morzem, bo ja jak nie muszę to nad morze nie
> jadę. Jakby to była moja zachcianka, to zabieram pierwszaki w góry, od razu
> na tydzień, niech pokryją koszty pobytu pani, jeszcze Basię jako
> przewodnika wezmę.
> To miało być kąśliwe.
> A poważnie to swoje zachcianki to ja spełniam w czasie wolnym.
>
>> Dzieciaki oczywiście zadowolone z rozrywki, rodzic za to
>> buli, ale czy szkoła jest od zapewniania dzieciom rozrywki ? I przy
>> okazji nauczycielowi który jeździć chce ? A pozostali nauczyciele (ci
>> którzy nie chcą) się czują zobowiązani. Czasem jak z nimi rozmawiam to
>> czuję że jakaś niezdrowa rywalizacja wśród nich się odbywa "kto
>> zorganizuje więcej wycieczek, najlepiej do Grecji".
>
> Po przykładach widzę, że piszesz na podstawie doświadczenia klas starszych,
Nie tylko.
> nie mam takiego ani jako wychowawca, ani jako rodzic.
> Wycieczki zgodnie z poleceniem dyrektora szkoły ustalam
Jak ustalasz ? Pytasz rodziców czy są chętni by ich dzieci spędziły
czas nad morzem w trakcie roku szkolnego ? Zresztą wyjaśnij mi jaki cel
naukowy czy wychowawczy ma taka wycieczka. Ok jeśli to jest tanio, jeśli
biedne dzieci nie muszą płacić. Ale jak widzę że nauczyciel organizuje
wycieczkę na którą nie jedzie 1/4 klasy bo rodziców nie stać, to gdzie
tu sens i cel ? Zresztą i w drobniejszych sprawach ten bezsens się
ujawnia. Np nauczyciel języka obcego nagle stwierdza że potrzebny
koniecznie jest nowy kolorowy znakomity podręcznik, bo tylko z niego
warto się uczyć. Jedni rodzice kupują, innych nie stać, więc przez
pierwsze parę miesięcy biedne dzieci się stresują, a i bogatszym nie
jest najlepiej bo brak podręczników dezorganizuje lekcje. Podręczników,
brystolu A1, składników na sałatkę warzywną ... . Nauczyciel jak
prawdziwy ahrtysta wymyśla program autorski, ale jakoś nie zawsze
pamięta o możliwościach materii w której dłubie.
> i omawiam z
> rodzicami na początku roku, mniej więcej ile i dokąd. Żadna nie jest
> fanaberią, jedziemy, bo jedziemy, byle mieć wolne. Wycieczki do Grecji w
> moich planach nie ma, za ciepło jak dla mnie.
>
>
>> I nawet już się nie
>> silą by na spotkaniu z rodzicami wyjaśnić sens takiej wycieczki.
>
> Ale to chyba nie moja wina, że ktoś się nie sili.
Nie musisz brać na siebie win całego grona pedagogicznego, ale czy nie
widzisz że coś tu nie bangla ?
> Ale nie musisz się angażować. Przypominam, że zaczęło się od sytuacji
> rodzica, który bardzo chce, a nie chcą go w szkole.
> Jeśli nikt nie będzie miał ochoty się angażować, to nawet mogę nie mieć
> tzw. trójki, nie trzymam ludzi za karę w sali do czasu aż się wybiorą, nie
> chcą nie muszą. Natomiast jeśli chcą, to ja jestem w stanie się dogadać z
> każdym.
Ja też jestem się w stanie dogadać z każdym. Ale asertywny też potrafię
być i czasem widzę pretensje w oczach nauczycieli że nie zachowuję się
jak owieczka. A mam wrażenie że źródłem nieporozumienia nie jestem ja
ani konkretny nauczyciel, tylko coraz dziwaczniejsze postrzeganie idei
szkoły. Z dziwacznego hasła "bawiąc uczyć" coraz mniej tego "uczyć" już
pozostaje.
--
Pozdrawiam
Adam
|