Data: 2015-04-16 12:03:43
Temat: Re: Co z tym jajem?
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Pani Basia napisała:
>> Moja ciocia zrobiła kiedyś "wermut" z ryżu i rodzynek, o ile dobrze
>> pamiętam (rodzynki były na pewno, ale z tym ryżem mogłam coś pomylić).
>
> Jeśli to u cioci był wermut, to pewnie i ziółek było tam sporo. Nie
> lubię ziółek w alkoholu, kojarzy mi się to z lekarstwem, ale i ogólnie
> nie jestem amatorką ani znawczynią alko, no, może poza winkiem czasem.
> Dlatego zdziwiłam się, że ten bermet mi smakował, bo na ziołach stał,
> nie wyczuwałam tam ich tzw. bukietu, a szczególnie ani śladu
> znienawidzonego anyżku.
Ech, nienawiść... Próbuję odszukać w pamięci smak, który byłby dla
mnie nienawistny -- nie udaje mi się. Już prędzej jakieś danie znajdę,
ale coraz mniej tego. Smaki, te zdecydowane i charakterystyczne
zwłaszcza, nie są by je kochać bądź nienawidzić. To tak jak z pytaniem
o ulubiony kolor -- nigdy nie widziałem nijakiego sensu w takich
deklaracjach. Smaku i zapachu ziół czy korzeni nie należy oceniać osobno.
To nie są byty odrębne, zawsze trzeba brać pod uwage kontekst, okoliczność.
I tu na szczęście może przyjść olśnienie i nagła odmiana -- coś, co było
wcześniej nienajlepiej kojarzone z apteką, nagle wpada w krajobraz
i zajmuje swoje miejsce w panoramie smaków, jakby siedziało tam od
stworzenia świata.
Jeśli chodzi o nienawistne uczucia do anyżku, kobietom łatwiej znaleźć
okoliczności, by je przełamać. Nie są mi obce takie przypadki. Anyżkowy
napar znakomicie robi na laktację. Więc gdy potrzeba, to nienawiść łatwo
zamienić w uwielbienie. A potem, to już można nawet ouzo szklankami
(zmieszane z wodą jest całkiem jak mleko -- coś musi być na rzeczy).
Wermut zasadza się na bylicach. Nie musi to być bylica piołun, wszelkiego
zielska z rodzaju Artemisia jest moc. Bez tej goryczki wermutu ni ma.
Anyż, to już niekoniecznie.
>> To było w czasach upadającej komuny i właściwie próbować tego wermutu
>> wtedy jeszcze nie powinnam, ale smakowało podobnie do butelkowej Istrii. ;)
> Żebym to jeszcze wiedziała, jak smakuje Istria w butelce...
Inaczej niż bermet. To pewne. Producenci wermutów starają się naśladować
Martini, w ostateczności Cinzano -- i różnie im to wychodzi. Czego oni tam
jeszcze poza piołunem dodają, z grubsza wiadomo, ale żeby tak dokładnie,
to nie. W każdym razie smakują podobnie, najwyżej mniej lub bardziej
wyraziście. Mnie się podoba twórcze podejście. W tej całej Wojwodinie, czy
gdzie tam, nazwę przekręcili, dla osłody figę dołożyli, bo tego dostatek,
jakichś cytrusów chyba też -- i dobrze im wyszło.
Produkcja wermutu opiera się na jednej bardzo chytrej sztuczce. W winie
wytrawnym drożdże pracują aż zemrą z głodu, gdy skończy się cukier. Dość
łatwo się ono z tych trupków oczyszcza. W winie słodkim siła robocza ginie
dopiero z przepicia (inni powiedzą, że z przepracowania). Cukru wciąż
jest pod dostatkiem, a one wraz ze wzrostem procentów działają wolniej
i wolniej, aż w końcu ruszają się jak murarz po wypłacie. Trochę czasu
musi minąć, nim całkiem stoczą się na dno. Ale gdy jeszcze są zupełnie
żwawe, można im dolać czegoś mocniejszego, by szybko przekroczyć granicę
tolerancji. Od takiego złotego strzału giną od razu i sprawy nam się
z miejsca klarują. Jest to pójściem na łatwiznę, ale to można wykorzystać
w domu -- zamiast robić wino z buraków, które ma coś udawać, lepiej
pokusić się o własne kompozycje smakowe, a alkohol niech będzie ze zboża,
czy nawet z ziemniaków, jeśli ktoś nie ma dostępu do rakiji, brandy, czy
czegoś takiego.
Jarek
--
Spinoza -- to nie dziewczyna znana!
Seneka -- to nie karciana gra!
Giordano -- to nie rodzaj Cinzana!
Helwecjusz, Platon, Fichte -- każdy ich też zna!
|