Data: 2004-05-07 22:50:12
Temat: Re: Żyć ze świrem...
Od: "Natek" <n...@o...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
vonBraun w news:7b5f.0000035d.409bf038@newsgate.onet.pl:
> Nawiasem jeśli dobór partnera ma miejsce już
> po rozpoczęciu choroby, często jest to osoba
> w istocie dobrana na zasadzie
> "nie stać mnie na kogoś lepszego"
>
> Przypuszczam, że Asia poznała partnera wcześniej
> niż zachorowała
> więc mechanizm ten nie miał miejsca.
VB, chcę Cię o coś zapytać nie całkiem w związku
z problemem Joanny.
Zaobserwowałam takie coś (u kobiet właśnie), co spróbuję ująć
możliwie najkrócej, więc wyjdzie lapidarnie.
Bywa że osoby chore na smutek cierpią, ponieważ ich ciało
i dusza buntują się przeciwko pozostawaniu w określonej
konfiguracji: przede wszystkim partner, ale też tryb życia itp.
W końcu związek się rozpada, najpierw jest rozpacz a później
... powrót do zdrowia. Spotkałam kilka takich przypadków,
a przypomniało mi się to dlatego, że Joanna tak idealizuje
swojego partnera - i w tych właśnie związkach, o których mówię,
bywało tak, że partner był tzw. dobrym człowiekiem, więc kobieta
trwała, zapadając się coraz bardziej.
Taki model mniej więcej: powinno być wszystko OK, a nie jest,
i nikt nie wie, dlaczego.
Nie wiem tego na pewno, ale wydaje mi się, że pomoc psychologa
czy psychoterapeuty zawsze silnie zmierza w kierunku ocalenia
związku, jeśli nie jest ewidentnie patologiczny. Czy słusznie?
Oczywiście nie sposób z zewnątrz ocenić sensowności
pozostawania w danym związku, ale czy psycholog, który
pomaga takiej chorej, w ogóle uświadamia ją, że problem może
być takiej właśnie natury i zachęca do zastanowienia nad tym?
Mi się wydaje, że ten aspekt jest często lekceważony.
Na zasadzie: jak w związku nie jest źle, to jest dobrze.
* Natek
|