Data: 2008-09-22 19:11:58
Temat: Re: Szkoły nie chcą rad rodziców [długie]
Od: Adam Moczulski <a...@p...neostrada.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
waruga pisze:
>> "Róbmy swoje" jak spiewał Wojciech Młynarski :-)
>>
>> Np. posyłając dziecko do dobrej szkoły, po rozmowie z dyrektorem.
>
> Naprawdę tylko rozmowa z dyrektorem wystarczy??
> Na poziomie jednego rocznika w różnych klasach uczą różni nauczyciele np.
> dwóch różnych matematyków. Masz pecha trafić do dobrego, ale i tak gorszego
> od tego drugiego i rozmowa z dyrektorem przeprowadzona wcześniej była....
> na nic. Teraz wychowawca, trafia się taki co to chętnie weźmie plecak i
> pojedzie z bandą w góry, jeden rodzic zachwycony, a inny narzeka- no znowu
> gdzieś jadą, ile to kasy itd. W klasie równoległej wychowawca nie jeździ
> nigdzie, i znowu jeden rodzic, uuuuuuuuuuu żadnej wycieczki, a drugi,
> dobrze, niech się uczą, a nie jeżdżą.
> Jak chcesz robić swoje. To najpierw zadbaj o to, by dziecko trafiło do
> dobrego nauczycielka w I-III, potem to wybór już masz niewielki. Jednak
> jeśli okażesz, zaintersowanie i chęć w angażowanie się w życie klasy to,to
> "róbmy swoje wystarczy". Najpierw twoje dziecko, więc angażowanie się w
> jego klasę, a reszta przyjdzie sama, bo jak się wciągniesz w klasę, to
> potem już odruchowo i w życie szkoły.
Powiedz mi czy na prawdę nie stawiasz szkoły na głowie domagając się od
rodziców zaangażowania ? Rodzice płacą niemałe podatki za które
wynajmują ludzi do opieki i nauki swoich dzieci. I jeszcze uważasz
powinni angażować się dodatkowo ? Co być powiedziała gdyby Zarząd Dróg
Publicznych zwołał zebranie kierowców i tam wezwał ich do większego
zaangażowania w naprawę dróg ? Przecież każdy kierowca może w bagażniku
wozić wiaderko z piaskiem i dziury łatać na bieżąco ? Drogowcom tez mało
płacą, nawet stosunkowo mniej niż nauczycielom. W końcu w szkole moich
dzieci 98% budżetu idzie na płace, a oni wydają pieniądze na asfalt i
maszyny.
W dodatku te żądania zaangażowania są podawane w jakiejś kuriozalnej
formie. Wycieczki - "jeden nauczyciel nie chce jeździć, inny chce".
Czyli wycieczki służą tylko spełnianiu zachcianek nauczyciela ? No tak
to wygląda. Dzieciaki oczywiście zadowolone z rozrywki, rodzic za to
buli, ale czy szkoła jest od zapewniania dzieciom rozrywki ? I przy
okazji nauczycielowi który jeździć chce ? A pozostali nauczyciele (ci
którzy nie chcą) się czują zobowiązani. Czasem jak z nimi rozmawiam to
czuję że jakaś niezdrowa rywalizacja wśród nich się odbywa "kto
zorganizuje więcej wycieczek, najlepiej do Grecji". I nawet już się nie
silą by na spotkaniu z rodzicami wyjaśnić sens takiej wycieczki. Ja
chętnie zapłacę, ja chętnie się zaangażuję w organizowanie wycieczki z
której moje dziecko wróci z jakąś wiedzą. Ale takiej oferty nie słyszę
(albo jak słyszę to mi się w kieszeni scyzoryk otwiera - "dzieci
zapoznają się z obyczajami wielkanocnymi, koszt 40zł+wyżywienie"), to
dlaczego mam się angażować i być zadowolony ? Rozrywkę jestem w stanie
zapewnić dziecku sam. Nie róbcie ze szkoły Disneylandu, to się jakoś
dogadamy.
--
Pozdrawiam
Adam
|