Data: 2014-10-17 15:40:18
Temat: Re: Zupa z cukinii
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Pan Stefan napisał:
>> Idę dnia któregoś do sklepu, patrzę -- zające. Wielki stos zajęcy
>> piętrzy się na lastrykowej podłodze. Jeszcze w futerku każdy był.
>> A znać po nich, że śmiercią bohaterską od kuli zginęły, rany
>> postrzałowe na nich widać. Wracam do domu (bez zająca), a tam
>> w dzienniku mówią, że właśnie zakończyło się w Puszczy Białowieskiej
>> tygodniowe spotkanie przywódce^Hów Układu Warszawskiego. Wzruszyło
>> mnie ogromnie, że oni tak specjalnie dla mnie i dla całego ludu te
>> zające.
>
> wiesz po czym za zgniłej komuny (późny Gomułka) poznawało się że
> idą Święta? Primo, na witrynie Delikatesów u Hawełki w Rynku na
> witrynach (na powietrzu) wisiały takie futrzaki z łbami owiniętymi
> papierem, sekundo po św. Mikołaju takie dekoracje wisiały na oknach,
> na balkonach (u nas też:))). Potem zapach pasty do podłogi (Buwi
> albo Erdal) a potem wnoszono królewnę Choinkę, wystawano karpie,
> szynka (obowiązkowo z kością) przychodziła z Pania Babą i można
> było świętować do Trzech Króli... Ech...
To racja, z tym Gomułką. Gomułka, to akurat czasy mojego dzieciństwa.
Pamiętam. Pamiętam wystawy delikatesów. Tak zakomponowane, jak martwe
natury na płótnach dawnych mistrzów. Miały sprawić wrażenie wielkiej
obfitości. Dostępnej na wyciągnięcie ręki (gdyby nie ta szyba). U nas
w oknie ani na balkonie nie wisiał. Wiadomo, parter, długo by taki
nie powisiał. Ale nie sądzę, aby to był jedyny powód. Zające za to
wisiały na balkonie drugiego piętra, u dentysty, pod siódemką. Wisiały
aperiodycznie, od Świąt niezależnie. Dentysta polował. A myśmy się
czasem w drodze do szkoły zastanawiali, jak długo taki może wisieć.
Gomułka mieszkał na prostopadłej ulicy. Ale na jej końcu, a ona dość
długa. Więc spory kawałek dalej. Tam chyba nie wisiał.
Wczesny Jaruzel, to jednak co innego niż późny Gomułka. Zające też inne.
Nic w nich nie było z nastroju holenderskich płócien. Leżały w ciszy
na zimnym betonie, w paru miejscach zbroczonym krwią. A ludzie milcząc
przechodzili obok i niejednemu może w głowie postała myśl -- "co z nami
będzie". Było co było, jakoś to się skończyło. Ale te zające, to nie
jedyny w tym sklepie epizod znamienny dla swoich czasów. Innym razem
przywieźli kury. A to było wtedy, gdy prezydent Reagan postanowił nasze
kury wziąć głodem i nie chciał im już dłużej dawać ziarna. Kury przed
sklepem stały. W drucianych klatkach. Bo one żywe były. Więc i one mogły
patrzeć na przechodzących ludzi. Może któraś, patrząć zza krat, też sobie
pomyślała -- "co z nami będzie". Ja nawet myśleć o tym nie chcę, nie
staram się wyobrażać sobie, jak je gdzieś w ciasnym gomułkowskim M3
pozbawiano życia.
Jarek
--
Nie ogryźli kości nie dopili wina
Resztek jedzenia szuka pies pod stołem
Na dębowym blacie obrana cytryna
I suche pestki czereśni dookoła
|