Data: 2006-01-14 18:33:29
Temat: Re: Dyktafon - parędziesiąt złotych, a tyle radości...
Od: Jarek Spirydowicz <j...@w...kurier.szczecin.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
In article <dq8hk3$im8$1@news.onet.pl>,
Joanna Duszczyńska <j...@p...onet.pl> wrote:
> Użytkownik "Jarek Spirydowicz" <j...@w...kurier.szczecin.pl> napisał w
> wiadomości news:jareks-CD2F5C.13541413012006@gigaeth-gw.news.tp
i.pl...
>
> > W skrócie chodzi o to, że dopóki braliśmy, co dawali, był miód. Problemy
> > się zaczęły, kiedy spróbowaliśmy wymagać czegoś więcej. Dokładniej mogę
> > opowiedzieć, jak wrócę z nart (czyli po feriach).
>
> Z ciekawością będę czekać.
Heh, trochę zdążę przed, najwyżej dokończę później :)
Było tak, że daliśmy Kamila do prywatnego ze względu na języki. Dwa:
angielski codziennie, niemiecki dwa razy w tygodniu (od pięciolatków, w
czterolatkach było mniej). Do tego dochodził basen (osobno płatny, ale
to szczegół). W cenie logopeda, rytmika, gimnastyka korekcyjna, kontrola
stomatologa i ortopedy, psycholog w razie potrzeby. Posiłki standardowo,
jadłospis wywieszany, w uzasadnionych przypadkach indywidualny. Opieka
od 7 (OIDP, w każdym razie dosyć wcześnie) do 17, w razie potrzeby za
dodatkową opłatą ktoś z dzieckiem zostaje dłużej, wystarczy wcześniej
zadzwonić.
Pierwszy raz zazgrzytało, kiedy na zebraniu się dowiedzieliśmy, że przy
wpisowym 800 zł i czesnym 600 zł miesięcznie (400 w sierpniu, kiedy
przedszkole nieczynne) trzeba się jeszcze zrzucić na wyprawki.
Przemilczane.
Drugi zgrzyt: dzieci na basen jeżdżą taksówkami. Dwie panie, cztery
auta, foteliki jeśli rodzice zostawią. Prośba o zorganizowanie tego tak,
żeby wszystkie dzieci jechały pod opieką (i że dopłacimy, jeśli trzeba)
- jak o ścianę. Po roku zresztą basen umarł śmiercią naturalną...
Była też sprawa jadłospisów. Dla nas akurat bez znaczenia, bo nie robiło
nam różnicy, czy Kamil jadł pomidorową, czy ogórkową - ale niektórym
rodzicom ta wiedza była potrzebna. A to, co na ścianie, średnio
odpowiadało temu, co na talerzach. Po uwagach się poprawili.
Dzieci przeszły do pięciolatków, trochę wzrosło czesne. Co tam. Odeszła
jedna wychowawczyni (ponoć znalazła lepszą pracę), przyszła inna. Bywa.
Ale któregoś razu dziecko opowiada o angielskim, i wychodzi, że nie ma
pani Emmy, jest pani Ewa. Dyrekcja jakoś zapomniała poinformować...
Niemieckiego też już uczy inna pani, ale to akurat naturalne, bo
wcześniej uczyła ta wychowawczyni, która odeszła. Rozglądamy się, i
wygląda, że personel się nie tylko w dużej części pozmieniał, ale chyba
go ubyło...
Zebranie z lekcjami pokazowymi skończyło się awanturą. Dostało się nowej
pani od niemieckiego, która pewnie język zna świetnie, ale albo nie
umiała uczyć dzieci, albo przygotować pokazu (maluchy nie tylko nie
rozumiały tego, co odklepywały, ale nawet prostych poleceń typu
"siadamy", "wstajemy"), za to prezentowała duże zadowolenie z siebie.
Dostało się i pani dyrektor. Wyszło, że przychodzące wcześnie rano
dzieci nie mają opieki żadnej wychowawczyni, jest z nimi kucharka albo
pomoc. Że rotacja kadry jest większa, niż zauważyliśmy. Że niektóre
dzieci się skarżą, bo są bite przez starszych kolegów (po południu ci,
których rodzice nie odebrali, byli w jednej sali). I jeszcze trochę
indywidualnych spraw, których nie pamiętam.
A co było dalej, to już po feriach :)
--
Jarek
Kamil 27.11.98, Police
To tylko moje prywatne opinie.
|