Data: 2008-05-14 10:45:38
Temat: Re: uwagi w szkole
Od: krys <k...@p...onet.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Lolalny Lemur napisał(a):
> krys pisze:
>
>>>> Lemur, czy Ty aby nie przesadzasz? W końcu to dziecko ma rodziców,
>>>> którzy powinni zadbać o to, żeby taki zapominalski dzieciak miał na
>>>> jutro porządnie spakowana teczkę, zatemperowane kredki i odrobione
>>>> lekcje. Nie przerzucaj tego obowiązku na nauczyciela.
>>> Nie znasz możliwości naprawdę zapominalskich dzieci.
>>
>> Naprawdę? Oj Lemur, Lemur...
>
> Jeśli mnie pytasz, czy nie przesadzam to naprawdę.
Nie, pytam Cię skąd wiesz, jakie ja znam możliwości ;-)
>
>> Ja to miałam dwa lata temu, nawet teraz zdarza mi się podrzucać do
>> szkoły farby, czy blok.
>
> A ja mam od siedmiu lat circa. Dzień w dzień. Podrzucanie to pryszcz,
> gorzej jak praca nie zrobiona, albo zapomniawszy o sprawdzianie. I to
> nie raz na dwa miesiące.
A, też się zdarza. Ale ja zapodałam kajecik do zapisywania. Tudzież
uprzedziłam o konsekwencjach w postaci złych ocen, które potem trzeba
poprawić, jak się chce mieć dobrą ocenę na koniec. Nie będę przecież
niańczyć dziecka do osiemnastki.
>
> A> le nasza pani od nauczania zintegrowanego też
>> znała te mozliwości, dlatego po 1. - dawała dzieciakom czas na
>> przyniesienie, w zerówce to im nawet osobiście zapisywała co i na
>> kiedy. A po 2. ślicznie nauczyła ich dzielić się i pomagać koledze.
>> Po 3. miała na biurku zestaw awaryjnych olowków, kredek, flamastrów
>> nożyczek i innych niepotrzebnych rzeczy.
>
> Czadowa pani. Już ją lubię. I właśnie o to mi chodzi cały czas -
> pomagać a nie dołować.
Niestety, już przekazana młodszym pokoleniom. Chyba jedyna, do której
nie miałam zastrzeżeń;-)
>> No, ale jak nauczyciel określa, a dziecko nie przynosi ołówka, to co
>> on może?
>
> Hm? Nie rozumiem. Ja piszę o potrzebach w kontekście metod pracy z
> dzieckiem. Poza szkołą ale we współpracy ze szkołą. I nie mam na myśli
> wkładania ołówka dziecku do teczki ;)
No, ta pani to chyba współpracować nie chce i ma inne cele, więc nie ma
o czym dyskutować.
> Chodzi mi o to, że w takim wypadku JA poprosiłabym o rozmowę z
> nauczycielką w obecności dyrektora (przełożony!) i pedagoga szkolnego
> lub psychologa z poradni (ktoś mądry).
Najpierw w przypadku "ataku bezpośredniego" to ja rozmawiam z
nauczycielem. Jak sprawa nie daje się rozwiązać, na najniższym
szczeblu, to tak, jak piszesz. Na sam koniec można "porozmawiać
ręcznie" ( ale to tylko jeden egzemplarz kwalifikuje się do tej
instancji).
> Szczerze mówiąc w naszym
> przypadku wychowawcy nie przyszłaby do głowy taka forma pomocy, jaką
> zastosowaliśmy. Pomogła polonistka. A co do takich "pań" to ja mam
> (niestety jak do tej pory niezawodną - piszę niestety, bo nie lubię
> być chamem i burakiem) metodę nawrzeszczenia (tylko konkretnie, z
> argumentami, za to bardzo głośno z naciskiem na to, że nauczyciel
> zawiódł moje zaufanie i pokładane w nim nadzieje i absolutnie bez
> podważania kwalifikacji). W ostateczności oczywiście.
Ja nie nawrzeszczam. Ja idę i zimno przedstawiam swoje racje. Słucham
argumentów obrony, przedstawiam propozycje rozwiązania i zostawiam
rozmówcę w przekonaniu, że sprawa nie może pozostać nie rozwiązana. bo
pójdę wyżej. Rzadko bywam w szkole dzięki temu ;-).
--
Pozdrawiam
Justyna
GG 6756000
|