Data: 2009-03-02 22:48:20
Temat: Re: Coś na Walentynki ;>
Od: michał <6...@g...pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
Użytkownik "R" napisał w wiadomości:
>>>>> Bogiem. Więc po co to? Aby spocząć kiedyś pod równie mało ważnym w
>>>>> tym przypadku krzyżem? Czy aby wspólnie trafić do niesistniejącego
>>>>> dla kłamców
>>>>> raju?
>>>> Pytanie powinno być - nie "po co?", a "dlaczego?".
>>>> Po co? - tego tak naprawdę nie wie nikt.
>>>> Dlaczego? - bo jesteśmy tak wychowywani, do zachowywania pewnych
>>>> konwenansów, symboli, tradycji itd.
>>> I ja chyba też tego nie umiem zrozumieć. Właśnie dlaczego ktoś
>>> podejmuje decyzje ewidentnie wbrew sobie po to aby przypodobać się
>>> otoczeni. W jakiś sposób faktycznie mam prostsze życie: podejmując
>>> decyzje kieruję się głównie tym żeby się z tym czuć możliwie jak
>>> najlepiej a nie tym co pomyślą sobie sąsiedzi\rodzina itp. I tak
>>> prawdę napisawszy długie lata żyłam w przekonaniu, że większość robi
>>> tak jak ja...
>> Może nam się tak w dużej mierze wydawać.
> Tj., że decyduję tak żeby z decyzją czuć się możliwie jak najlepiej?
> Nie wydaje mi się, ja naprawdę tak staram się decydować żeby nie
> postępować wbrew sobie.
Określenie "postępować zgodnie z sobą" jest zbyt niedookreślne, żeby
można było w pełni i odpowiedzialnie polecać każdemu do stosowania.
Jeśli przyjąć, że tak do końca siebie nie znamy i w związku z tym
decyzje nasze są w głównej mierze podejmowane poza naszą wysublimowaną
świadomością, to pojęcie "wbrew czy zgodnie z sobą" traci diametralnie
na znaczeniu. Wydaje mi się, że o wiele praktyczniejsze w życiu jest
kalkulowanie. Czyli proste za i przeciw rozważane w strukturze czasowej.
Takie decyzje należałoby podejmować, które prowadzą nas do dobrze
sformułowanego celu w określonej przyszłości.
>> W rzeczywistości wpływ otoczenia jest olbrzymi, nie zawsze zdajemy
>> sobie z tego sprawę.
> Ja tego wcale nie neguję. Ten wpływ jest w nas i wokół nas. Otoczenie
> w jakiś tam sposób nas wychowuje. Ale - jak bardzo terzba być
> zależnym od tego otoczenia, żeby stało się głównym kryterium
> podejmowania decyzji? Do tego stopnia żeby postępować wbrew sobie.
No właśnie. Odwołujesz się do tego samego pojęcia. Ono nic nie mówi w
tym kontekście, moim zdaniem.
>> A w sumie nasze dcyzje dążąc do "czucia się jak najlepiej" są pod
>> wpływem podświadomej "obserwacji" obyczajowości środowiska. Dlatego
>> uważam, że Medea ma rację mówiąc o konwenansach tradycji i
>> symbolach. :)
> Nie twierdzę, że Medea nie ma racji, tylko że nie rozumiem tych ludzi
> którzy np. oszukują w czasie procesu, żeby dostać stwierdzenie
> nieważności małżeństwa świetnie wiedząc, że jest ważne czy "plują" na
> katolicyzm i chrzczą dzieci w tym wyznaniu itp.
To jest kalkulacja za i przeciw. Katolicy mogą się na to oburzać, a sami
grzeszyć w inny sposób, równie oburzający inne osoby wyznające etykę
innych wrażliwości. Ten brak zaufania do kleru czy kościoła z czegoś
wynika. Media wszystko pokażą i to tak, żeby dobrze sie sprzdało.
Poprzez sensację postrzegamy świat. Więc ludzie tracą serce i patrzą na
ręce próbując jednocześnie dochować wyuczonych tradycji i "nie dać się
oszwabić". Co w tym dziwnego? :)
--
pozdrawiam
michał
|