Data: 2016-03-06 14:24:51
Temat: Re: Normy ważenia/pakowania w handlu detalicznym
Od: Jarosław Sokołowski <j...@l...waw.pl>
Pokaż wszystkie nagłówki
pan stefan napisał:
> Marzy mi się taka szyneczka rok dojrzewająca, ale to już chyba
> w innym miejscu czasoprzestrzeni...
Przypomniała mi się pewna historia. Późne lata sześćdziesiąte,
może wczesne siedemdziesiąte. Dzieckiem wtedy byłem. Mieszkalismy
z rodzicami w warszawskim mieszkaniu. Profesor T. wybierał się na
kilkuletni kontrakt na uniwersytecie w jednym z krajów afrykańskich.
Bardzo tam wtedy tej wiedzy potrzebowali. Z Krakowa w tamtych czasach
nie dało się nigdzie polecieć, trzeba było a Warszawy. Więc przed
odlotem prof. T. nocował u nas, by zdążyć na poranny samolot. Zresztą
bywał częstym naszym gościem. Uwielbiałem tę barwną postać. Jak to
u mądrych ludzi bywa, potrafił pogadać nawet ze smarkaczem tak, by
ten coś przy tym zyskał. Gdy rozprawiali z ojcem o rzeczach tajemnych
i podziemnych, to wiedziałem, że zawsze mogę grzecznie przerwać,
zapytać o jakiś szczegół -- wytłumaczą mi w miarę przystępnie, nie
spławią, nie powiedzą "nie garb się".
Profesor leciał na wiele miesięcy w miejsce inne, odległe, o całkiem
odmienym klimacie, ale bagaży brał ze sobą wyle, co kot na płakał.
A jeszcze w ostatniej chwili stwierdził, że ta teczka z mapami, to
mu się tam nie przyda, więc najlepiej zrobi, gdy zostawi ją u nas,
a za rok czy dwa, zabierze ją do siebie po drodze z lotniska. Teczka
to była z porządnej skóry, wzmacniana szczelnie zamykającymi stalowymi
elementami, cieńszą skórka obciągniętymi. Typ bardzo popularny w połowie
XX wieku, wtedy może już trochę staroświecki. Teczka była duża,
a mieszkanie mieliśmy dość małe. Postanowiono więc, że na ten czas
spocznie w piwnicy.
Ze dwa miesiące później sąsiad zeznaje, że jakiś rejwach w piwnicy.
A już najwięcej dźwięków, to dobiega z naszej. Rzecz godna zbadania.
Ktoś zobaczył w końcu, że szczury. Co o tyle dziwne, że szczurów tam
nigdy nie widziano, musiały przybyć z daleka. Nie ma rady -- badania
trzeba pogłębić. Inspekcja wykazała jakieś poruszenie rzeczy wokół
teczki. Ale ona sama niewzruszona, choć ślady prób widoczne. Komisyjne
otwarcie wykazało obecność w środku (poza mapami) kiełbasy. Kiełbasa
gruba, więc znać, że krakowsaka. Długa na całą teczkę, prawie pół
metra. Pokryła się białym nalotem, lecz nie był to objaw zepsucia,
raczej coś szlachetnego.
Natychmiast została wystosowana nota korespondencyjna z wnioskami
pokontrolnymi -- szanse wytrzymania kilku lat wprawdzie są, ale
konkurencja ze strony braci mniejszych znacznie je obniża. Więc
obiekt zostanie spożyty in situ, przesłania do właściciela się
nie przewiduje.
W późniejszych działaniach komisji również uczestniczyłem -- kiełbasa
została pocięta na milijon plasterków o grubości papieru do rysowania
map. Smak -- wyborny. Nigdy wcześniej, a może nigdy później nie miałem
okazji trafić na równie dobrą. Mikroklimat piwnicy gomułkowskiego
bloku i skórzanej teczki, być może pamiętającej Bieruta, to wszystko
sprawiło, że wędlina obeschła z wierzchu a dojrzała w środku nie
wysychając na wiór. O tej kiełbasie opowiadano jeszcze przez wiele
lat po zdarzeniu, i to na kilku kontynentach. A że gdzieś na przełomie
wieków legenda przycichła, więc przypominam.
Jarek
--
[...] trzymał proszek na robaki, ponieważ zdarzyło mu się stwierdzić, że
klienci jego rozgryźli pluskwę lub prusaka w podgardlance czy też w kiszce.
Ów Linek mawiał zawsze, że o ile chodzi o pluskwę, to ma ona smak korzenny
i przypomina gorzkie migdały, których używa się do ciasta, ale prusaki
śmierdzą w kiełbasach jak stara biblia, dotknięta pleśnią.
|